Piosenka w słowie "odpocząć" :)
_________________________
- Co dziś robimy? –
spytałam nalewając sok pomarańczowy do szklanki i stawiając ją przed Harrym, po
czym nalałam kolejną dla siebie. Usiadłam wygodnie przy stole naprzeciwko
chłopaka i czekałam, aż coś wymyśli. Lubiłam przyglądać mu się, podczas gdy
robił tą minę i przygryzał wargę w zamyśleniu. To był naprawdę kuszący widok,
bo za każdym razem, kiedy tak robił, miałam ochotę sama ją przygryźć.
- Umiesz jeździć na
łyżwach? – spytał nagle, wyciągając mnie totalnie z fantazjowania o
„uwolnieniu” maltretowanej wargi spod jego zębów.
- O niee... Proszę, tylko
nie łyżwy. Ten sport to zło wcielone, a ja nie umiem na tym jeździć i nigdy się
nie nauczę. Wszystko, tylko nie łyżwy i rolki... – pokręciłam głową
zaprzeczając.
- A skok na bungee? –
spytał cwanie.
- Dobra, to może inaczej.
Żadnych rolek, łyżew, ani niczego, co zawiera w sobie mój lęk wysokości... –
dodałam nieco pewniej. W sumie, to znalazłoby się coś jeszcze, jak na przykład
coś związanego z pająkami, robakami, szczurami, ale bez przesady... nie jedziemy
przecież na wyspę przetrwania. No i oczywiście trzeba na wstępie wykluczyć
ściganie się pojazdami. Tego bym chyba nie przeżyła...
- No ale łyżwy są takie
fajne... naprawdę! Czego się boisz? – Ohoho... kolego, wycofaj się. Stąpasz
po kruchym lodzie. I tak mnie nie przekonasz!
- Tego, że wywinę orła i
się połamię... wybacz. Trauma z dzieciństwa. Kiedyś, jak byłam mała, pojechałam
z rodzicami i Dany’m na łyżwy i tak pięknie się wywróciłam, że miałam potem
rękę w gipsie, przez kolejny miesiąc. – Skrzywiłam się na to wspomnienie. Po
tamtym razie zdecydowanie wolę nie ryzykować... – Nie przekonasz mnie do
tego Harry - wytłumaczyłam po krótce, błagając w duchu, żeby nie drążył tematu
i wymyślił inny, milszy i bardziej przyjazny dla mojego zdrowia fizycznego i psychicznego
pomysł na spędzanie naszego wspólnego, wolnego czasu.
- A jeśli obiecam ci, że
wyjdziesz z tego cało i będziesz się świetnie bawić? No proszę... – zrobił
minkę szczeniaczka, czym oczywiście mnie złapał... Cholerna słodkość! –
Proszę, proszę, proszę, proszę... – uroczo się uśmiechnął, a za westchnęłam
głęboko.
- Harry... nie. Przepraszam
cię, ale naprawdę, chcę jeszcze mieć na czym chodzić – uśmiechnęłam się do
niego przepraszająco. „No chodź! Będzie przecież fajnie!” Nawet moja
świadomość się już złamała, pod udawanym, smutnym wzrokiem Harry’ego. I ty
Brutusie przeciwko mnie! „Tak, też cię kocham” To zabrzmiało trochę
narcystycznie... „Nie... czemu tak sądzisz...?” Dobra, już dobra. Koniec
tematu!
Popatrzyłam na Harry’ego,
który nadal starał się coś wskórać swoimi wdziękami, a ja przewróciłam oczami i
w końcu się odezwałam:
- Dobra, ale pod jednym
warunkiem. Jak będzie beznadziejnie i coś sobie zrobię, to cię zamorduje! –
zagroziłam, ale on chyba nic nie robił sobie z mojego morderczego wzroku.
- Okej. Możemy się nawet
założyć, że będzie fantastycznie! – wyszczerzył się, a ja spiorunowałam go
wzrokiem. – Proszę cię, kotku. Czy te oczy mogą kłamać? – zmienił tembr głosu
na niższy i nachylił się, żeby cmoknąć mnie w usta.
- Nie zakładam się o byle
co... – uniosłam brwi i założyłam ręce na klatce piersiowej.
- A ja uwielbiam się
zakładać, kiedy wiem, że wygram – wyszczerzył się. – Więc jak? Wygrany ma jedno
życzenie?
- Niech ci będzie... ale
nie bądź taki pewny siebie... jeszcze nikomu nie udało się mnie przekonać do
tego sportu – uśmiechnęłam się triumfalnie.
- Inni to nie ja,
skarbie – wyszczerzył się przebiegle –
W takim razie najpierw przejdziemy się na spacer, zrobimy zakupy, o które
prosiła Janette, zjemy obiad i późnym południem wybierzemy się na lodowisko.
Wtedy jest najmniej ludzi, co Ty na to? – spytał, a gdy przytaknęłam głową,
pobiegł na górę do pokoju, a ja w tym czasie dokończyłam śniadanie, dopiłam sok
i udałam się za nim.
*
- Harry, ja cię naprawdę
kiedyś zabiję – powiedziałam stojąc na lodowisku, kurczowo trzymając się bandy.
Ledwo udało mi się wjechać na lód, a już czułam, jak moje nogi niemiłosiernie
się trzęsą i nie mogę się na nich utrzymać, bo tak bardzo się ślizgam. „A
czego się spodziewałaś po jeżdżeniu na łyżwach? Że będziesz latać?!” Moja
świadomość jak zawsze postanowiła wyjątkowo mnie pocieszyć. A niech to!
- Daj mi rękę – poprosił
chłopak, wyciągając w moim kierunku swoją dużą dłoń, a ja popatrzyłam na niego
jak na nienormalnego.
- Ty chyba sobie żartujesz.
Nie ma mowy! Ja stąd idę! – jęknęłam przyczepiając się jeszcze bardziej i
bliżej do bandy. „Co prawda jeszcze nie wiem jak to zrobię, ale idę...”
- Wiesz, że przegrasz wtedy
zakład przez walkower? – uniósł brew. – No proszę cię, spróbuj! Podaj mi rękę –
Jego głos był wyjątkowo cierpliwy i po raz kolejny wystawił rękę. Zerknęłam na
niego jak na totalnego szaleńca, ale w jego wzroku nie było nic poza troską,
cierpliwością... Żadnego kpiącego uśmieszku, ani parsknięcia, na widok mojej
wyjątkowo dziwnej pozycji i tego, jak uparcie nie chciałam jej zmienić. Ten
chłopak to istna oaza spokoju!
Trzymając się nadal bandy
jedną ręką, podałam mu drugą i Harry pociągnął mnie do siebie tak, że
pojechałam kawałek i wylądowałam w jego ramionach. – A teraz powoli. Odepchnij
się jedną nogą pod skosem, a następnie drugą. To naprawdę nic trudnego!
Spróbuj. – Złapał mnie za rękę i stanął obok, czekając na mój ruch. Popatrzyłam
na niego niemo pytając, czy faktycznie nie zwariował i gdy posłał mi ciepły
uśmiech, stwierdziłam, że jestem na przegranej pozycji i muszę w końcu to
zrobić. Chłopak asekurował mnie, kiedy zrobiłam pierwszy ruch po przodu, a
następnie kolejny. Miałam wrażenie, że podłoże się rozjeżdża w dziwny sposób i
ucieka, dlatego stawiałam kolejne i kolejne kroki, ślizgając się do przodu. Nie
było tragicznie, ale z nadmiarem prędkości zaczęło robić się przerażająco.
Harry nadal jechał obok, asekurując mnie od boku i nagle próbując nieco
wyhamować wychyliłam się do tyłu i straciłam równowagę wywijając orła. W moich
oczach dawno nie pojawiło się takie przerażenie jak w tym momencie i gdyby nie
Harry, który w ostatnim momencie uratował mnie od wywrotki, leżałabym w tym
momencie plackiem na twardym lodzie z poobijanym ciałem.
- O mój Boże... –
szepnęłam, próbując otrząsnąć się z pierwszego szoku i złapałam kurczowo swetra
Harry’ego.
- Wszystko w porządku? –
spytał widząc moje przerażenie a ja pokiwałam przecząco głową.
- Nie Harry. To nie jest
dla mnie... nie dam rady. Właśnie tego się bałam! – prawie jęknęłam i nie
chciałam go puścić, bo bałam się, że zlecę na nogach, które znów były jak z
galarety. Kiedy leciałam do tyłu, przed oczami przeleciała mi na nowo scena,
kiedy jako mała dziewczynka wywróciłam się i tak grzmotnęłam ręką w twardy jak
skała lód, że ona momentalnie się złamała. Boże... Pomrugałam
kilkukrotnie oczami, żeby wyrzucić z głowy nieprzyjemny i niechciany obraz.
- Hej, spokojnie – podniósł
mój podbródek, żebym spojrzała mu w oczy. – Daj temu szansę. Po prostu
wystraszyłaś się, bo nabrałaś za dużą prędkość, jak na pierwszy raz. To trzeba
powolutku, małymi kroczkami, a na pewno będzie dobrze. – Uśmiechnął się, lecz
mnie to wcale nie przekonało. – Przede wszystkim, twoim błędem było to, że
odchyliłaś się tak mocno do tyłu chcąc wyhamować, że straciłaś równowagę. Teraz
już wiesz, czego nie robić, więc będzie lepiej – powiedział pocieszająco.
- Nie wiem, czy chcę
próbować – jęknęłam nie przekonana, nadal kurczowo się go trzymając.
- Spróbuj. Jak nie będziesz
chciała, to po tym kółku możemy zejść, dobrze? – uśmiechnął się uroczo, a ja
pokiwałam głową na tak. W końcu skoro jest obok i może mnie złapać, to nic
złego nie może się stać, prawda?
*
Z jednego kółka, zrobiło się pięć, a z pięciu dziesięć i ich liczba
coraz bardziej się powiększała, a z kawałka na kawałek szło mi coraz lepiej.
Jeździliśmy już chyba ponad godzinę! Na początku nie byłam przekonana, ale
Harry u mojego boku, dodawał mi otuchy. Jeździliśmy teraz trzymając się za
ręce, i śmiejąc w najlepsze. W sumie, to nie było tak źle. On chyba naprawdę ma
dar przekonywania, nawet do rzeczy, do których nikogo jeszcze nie udało się
mnie przekonać. Czasem po prostu strach jest za duży.
Na zewnątrz powoli robiło się już ciemno i małe gwiazdki pojawiały się
na granatowym niebie. Lodowisko było oświetlane latarniami i powoli
opustoszało, tak, że w tym momencie byliśmy na nim tylko my i jakiś mężczyzna,
z dwójką małych dzieci, których śmiech było słychać dosłownie co chwilę.
Starszy pan, który pilnował miejsca siedział przy swoim stoliczku, popijając
kawę i czytał książkę, w świetle małej lampki. Było tak spokojnie i cicho. W
końcu to miejsce dawało trochę wytchnienia, podczas gdy cały dzień pełny był
rozmaitych krzyków, hałasów jeżdżących w te i we w te samochodów i innych
rzeczy.
- Powoli zaczyna robić się zimno – mruknęłam do Harry’ego, kiedy
przystanęliśmy przy bandzie, żeby na chwilę odsapnąć. Nie było tragicznie, ale
ponieważ ściągnęłam płaszcz i jeździłam w samym grubym swetrze, temperatura
panująca na zewnątrz, dawała się powoli we znaki.
- To co, przejedziemy jeszcze kilka kółek i pójdziemy na gorącą
czekoladę, żeby się rozgrzać? – na pytanie kręconowłosego momentalnie
przytaknęłam i po chwili znaleźliśmy się na środku lodowiska i zaczęliśmy
spokojnie jeździć, nadal trzymając się za ręce. Z nieba zaczęły zlatywać białe płatki
śniegu, ozdabiające nas swoją niepowtarzalnością i kontrastem, który tworzyły z
ciemnymi ubraniami. W powietrzu czuć było nadchodzące święta, razem z zapachem
choinek, które już pobierane czekały na święta Bożego Narodzenia, ozdabiając
miasto nocą.
*
Sielanka się skończyła i
powrót do rzeczywistości, po spędzeniu wspaniałego weekendu z Harry’m wcale nie
był łatwy. Gdy dojechałam do domu, było już dość późno, a ze względu na to, że
rano miałam iść po raz pierwszy do pracy, nie przespałam tyle godzin ile w
rzeczywistości było mi potrzebne.
Obudziłam się wcześnie rano i po
wzięciu szybkiego prysznica i ubraniu się w wygodne ciuchy wyszłam z domu, żeby
zdążyć na czas i nie spóźnić się już pierwszego dnia. Szybkim spacerem
przeszłam przez kilka ulic i w ciągu kilkunastu minut znalazłam się przed
drzwiami tutejszej piekarni. Niby nic ambitnego, ale na początek zawsze coś,
prawda?
Pchnęłam drzwi od strony zaplecza
i od razu poczułam na zmarzniętej skórze ciepło, które buchnęło od środka
budynku i zapach świeżo upieczonego, złocistego chleba. Ściągnęłam z siebie
płaszcz, powiesiłam na wieszaku przy wejściu i weszłam głębiej, spotykając
starszą kobietę, która była dobrą znajomą mojej cioci i za razem właścicielką
piekarni.
- Dzień dobry, Beth – przywitałam
się z kobietą, która posłała mi swój ciepły uśmiech.
- Witaj, Nathalie. Dobrze, że jesteś! – poprosiła gestem
ręki, żebym do niej podeszła. – Niestety muszę jechać do tutejszych sklepów,
żeby porozwozić po nich różne zamówienia, ale myślę, że sami sobie poradzicie.
Wstała i poprowadziła mnie na tą część „sklepową” gdzie zobaczyłam średniego
wzrostu blondyna, który stał do nas tyłem i wystawiał jakieś ciastka przy
witrynie, na duże patery. – Niall! – zawołała, a chłopak momentalnie odwrócił
się i widząc mnie, szeroko uśmiechnął. Już na pierwszy rzut oka wydawał się być
sympatyczny, a jego uśmiech porażał w taki sposób, że zaraził mnie nim, i sama
uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie i wyciągnęłam rękę, żeby się przywitać.
Już od samego patrzenia się na niego, człowiek miał wrażenie, że jest to osoba
pozytywnie nastawiona do życia i godna zaufania.
- Cześć, jestem Nathalie – chłopak podał mi rękę i
również się przedstawił.
- Niall. To ty jesteś tą sympatyczną siostrzenicą pani
Whitehall? – puścił mi oczko, a ja popatrzyłam na Beth, która zakładała płaszcz
na szczupłe ramiona.
- Widzę, że się dogadacie. W takim razie idę, kochani! –
pomachała nam i skierowała się do tylnego wyjścia. – Niall, pamiętaj, aby
zapakować zamówienie dla Kate. Będzie tu po siódmej! – krzyknęła jeszcze, a
blondyn śmiesznie zasalutował.
- Jasna sprawa, szefowo! – wyszczerzył białe zęby w
uśmiechu i odwrócił się z powrotem w moją stronę. – To jak? Gotowa nauczyć się
kilku prostych rzeczy? – zatarł ręce a ja przytaknęłam. Ten chłopak naprawdę
napawał wszystkich pozytywną energią. To było z początku aż trochę
przerażające, ale w bardzo szybkim czasie odnalazłam w nim bratnią duszę.
*
Gdy Niall nauczył mnie
już obsługiwania się maszyną do krojenia chleba, kasą i wszystkimi przyciskami
na tym urządzeniu, potem dość sporym ekspresem do kawy i kilkoma innymi
przyrządami, okazało się, że wybiła godzina 6:30 i czas otworzyć piekarnię
(chociaż tak właściwie, to była piekarnio-cukiernia, ze względu na to, że można
było równie dobrze przyjść tu, napić się kawy i zjeść jakieś dobre ciastko z
kremem). Chłopak podszedł do szklanych
drzwi i odwrócił plakietkę, informującą o tym, że już otwarte, po czym
przekręcił zamek w drzwiach i przyszedł do mnie, siadając na krześle.
- Pewnie za jakieś
dziesięć minut przyjdzie dopiero pani Donovan, więc możemy jeszcze zrobić sobie
kawę. Chcesz?
- Poproszę –
uśmiechnęłam się do niego i ziewnęłam przeciągle. Tak... trzeba będzie
przyzwyczaić się do wczesnego wstawania i niewyspania... Gdy Niall uporał
się z automatem do kawy, przyniósł nam dwie filiżanki gorącego, aromatycznego
napoju i siedząc w spokoju i ciszy, wypiliśmy swoje kawy, czekając na
pierwszych klientów.
Faktycznie, pierwszą
osobą, która zjawiła się w piekarni, była starsza pani Donovan, która kupowała
kilka bułek na śniadanie dla siebie i swojego męża. Na początku wolałam się
poprzyglądać blondynowi, więc to on ją obsłużył, ale przy kilku kolejnych
osobach, pomagałam już mu i pakowałam rzeczy, podczas gdy on nabijał wszystko
na kasę i wydawał resztę. Sprawnie uwinęliśmy się z największym natłokiem
starszych pań, kupujących pieczywo na śniadanie i znów mieliśmy totalny spokój.
W sumie, to nie było tak źle...
- Na to wygląda, że
mamy chwilę wolnego – zaśmiał się pod nosem Niall, wracając z zaplecza i widząc
pustki w sklepie. – W takim razie możesz mi opowiedzieć coś o sobie, jeśli
oczywiście chcesz – puścił oczko i oparł się o blat, a ja usiadłam na dużym
parapecie, przy wejściu na zaplecze i przyciągnęłam nogi do klatki piersiowej,
obejmując je rękami.
- Co tu dużo
opowiadać... Przyjechałam niedawno z Londynu, gdzie jeszcze jakiś czas temu,
wydawało mi się, że mam poukładane życie, ale jak widać okazało się, że nie do
końca i musiałam przeprowadzić się tu. – uśmiechnęłam się smutno i oparłam
podbródek na kolanach. – Chodziłam tam do najlepszej szkoły muzycznej, ale ze
względu na przeprowadzkę, na ten ostatni semestr będę musiała przepisać się do
tej. Po świętach zacznę tam chodzić.
- Jej, ale super!
Znaczy... nie zazdroszczę przeprowadzki i nie mam tego na myśli, ale ta szkoła
naprawdę nie jest zła. Też tam chodzę – chłopak uśmiechnął się promiennie. –
Wiesz już do której klasy będziesz chodzić? – spytał zaciekawiony.
- Tak. Od następnego
semestru, jestem dopisana do klasy C.
- To jeszcze lepiej!
Będziemy chodzić razem! – wyszczerzył się wyraźnie zadowolony.
- Czyli jest
nienajgorzej... będę przynajmniej kogoś znała – puściłam mu oczko, a on zaśmiał
się pod nosem i odwrócił do drzwi, których dzwonek zadzwonił, oznajmiając
nowego klienta.
Do środka weszła średniego
wzrostu kobieta, o ile to określenie nie było dla niej za poważne, bo tak
naprawdę, to wyglądała na nie więcej niż 25 lat. Jej niesforne, czarne loki,
wystawały spod czapki, a czarny płaszcz, dopięty był, pod samą brodę. Otrzepała
z ramion płatki śniegu i wytarła buty w wycieraczkę, wchodząc do środka i
uśmiechając się przyjaźnie.
- Cześć Niall i ... –
popatrzyła na moją plakietkę i podniosła na mnie wzrok – Nathalie. Cześć,
jestem Kate – podała mi rękę, przedstawiając się.
- Miło mi cię poznać –
odwzajemniłam jej uśmiech.
- Beth kazała spakować
dla ciebie to co zawsze, bo mówiła, że będziesz się spieszyć – powiedział
wyciągając zza lady papierową torbę i podając ją Kate.
- Tak... mam totalne
urwanie głowy, bo koleżanka się rozchorowała i prowadzę jeden dodatkowy program
w zastępstwie za nią, ale szczerze powiedziawszy mam jeszcze pięć minut, więc
jakbyś był taki dobry i zrobił mi dużą latte – poprosiła, zerkając na zegarek
na nadgarstku.
- Nie ma sprawy. Dla
ciebie zawsze – blondyn puścił do niej oczko i sięgnął po duży kubek,
przygotowując dla niej pyszną latte. Kate porozmawiała chwilę z nami,
podziękowała za kawę, zapłaciła i pożegnała się z nami, mówiąc, że czas ją goni
i musi już iść.
- Jest naprawdę miła –
zwróciłam się do blondyna, patrząc na postać zmierzającą do czarnego samochodu,
z dużą papierową torbą i kubkiem kawy w ręce, która wsiadając do niego
pomachała nam jeszcze raz, i odjechała.
- Tak, Kate jest
świetna... Tak samo, jak jej mąż. Nie wiem, czy wiesz, ale jest nauczycielem
muzyki w naszej szkole i jest naszym wychowawcą. Jest chyba najmłodszym i
najfajniejszym nauczycielem w szkole – stwierdził stanowczo Niall, podchodząc
do stolika i ścierając go, po osobie, która zamówiła sobie kawę i szarlotkę na
ciepło.
- Wow... nie wiem, jak
nasz wychowawca, ale Kate wygląda na naprawdę młodą osobę.
- No i jest. W sumie,
to oboje są. Chyba to sprawia, że są tacy wyluzowani i fajni. Ed poza szkołą,
pozwala nam mówić do siebie po imieniu, i myślę, że gdyby nie przepisy szkolne,
to nawet tam moglibyśmy się tak do niego zwracać. – chłopak zachichotał. - Kate
też pracuje w branży muzycznej, bo prowadzi program w radiu i z tego co wiem,
to potrafi śpiewać i grać na jakiś instrumentach. Przynajmniej tak mi się
wydawało, kiedy byliśmy na kilkudniowej wycieczce, gdzie grała na gitarze i
śpiewała razem z nami. Do tego ma dobry gust muzyczny. Zawsze słucham w pracy
jej porannego programu... – powiedział swoim wesołym głosem, po czym dodał. -
Wszyscy się śmieją, że gdyby z ich przyszłego dziecka nie wyrósł kolejny muzyk,
to chyba trzeba by brać pod uwagę zdradę – chłopak zaśmiał się pod nosem. –
Chociaż to takie żarty, bo oboje są w siebie tak zapatrzeni i tak się kochają,
że świata poza sobą nie widzą i tworzą naprawdę zgraną parę.
- Jeśli ten Ed jest
przynajmniej w połowie tak sympatyczny jak Kate, to już pomysł chodzenia do tej
szkoły wydaje się być ciekawszy – uśmiechnęłam się do niego.
- Mówię ci! Pokochasz
go – mrugnął do mnie, na co dźwięcznie się zaśmiałam. – A ja już nie mogę się
doczekać, kiedy Kate przyjdzie nas odwiedzić. Zawsze jak przychodzi, to
przynosi coś dobrego, prawda brzuszku? – powiedział gładzą się po brzuchu.
Parsknęłam śmiechem, widząc tą scenę i pokręciłam głową z niedowierzaniem.
Jeśli tak ma wyglądać czas bez Harry’ego, to może nie będzie aż tak zły, jak mi
się wydawało?
*
Po pracy byłam jeszcze
na zakupach, w których towarzyszył mi Niall, potem odprowadziłam go do domu, bo
jak się okazało, mieszkał stosunkowo niedaleko mnie i wróciłam do dużej willi
wujka i cioci. Przywitałam się z ciocią, która urzędowała w kuchni i jedząc
szybą kolację, poszłam do swojego pokoju. Potrzebuję w końcu odpocząć.
Ze względu na to, że
był środek zimy, dosyć wcześnie zaczynało się ściemniać i już późnym
popołudniem, niebo ciemniało i pojawiały się na nim gwiazdy w towarzystwie
dużego księżyca. Gdy przyszłam do mojego pokoju, otworzyłam na chwilę drzwi na
taras, aby przewietrzyć nieco pokój i wyszłam na zewnątrz, otulając się
szczelniej ciepłym swetrem i oglądając ładne niebo, usiane małymi, srebrnymi gwiazdami.
Ciepły kubek herbaty, który wzięłam ze sobą, ogrzewał mi nieco dłonie.
Tęskniłam za nim...
tak bardzo tęskniłam i miałam w tym momencie ochotę powiedzieć mu tak wiele
rzeczy. Dwa dni spędzone w jego obecności a teraz znów go nie ma. Miałam ochotę
przelać to wszystko na kartkę...
Gdzieś tam jesteś,
i może wpatrujesz się w te same gwiazdy co ja, myśląc, jak bardzo chciałbyś być
tu razem ze mną, tak bardzo jak ja chcę, mieć cię teraz przy sobie...
Będąc gdzieś,
robiąc coś, pozwalam sobie nie myśleć, lecz gdy jestem sama, w pustym dużym
pokoju, zaczynam niebywale za tobą tęsknić. Chciałabym móc zasnąć teraz przy
twoim ciepłym ciele i wiedzieć, że obronisz mnie przed wszystkimi marami
nocnymi. Że będę mogła spokojnie spać, a gdy się obudzę, zobaczę twoje zielone
tęczówki, przepełnione miłością, twój ciepły uśmiech i usłyszę twój ochrypły z
rana głos, mówiący, jak bardzo mnie kochasz. Tak bardzo chciałabym mieć cię
teraz przy sobie...
Wiem, że nie wiesz
wszystkiego, że gubisz się w tym, co dzieje się dookoła ciebie, lecz wiedz, że
właśnie ciebie kocham i ciebie potrzebuję w każdej chwili swojego życia.
Szczególnie w tej.
Czasem pozwalam sobie na za wiele i boję się, że upadnę. Proszę. Nie
puszczaj mnie... Trzymaj mocno w swoich ramionach i nigdy mnie nie puszczaj...
Przepraszam, za taką długą przerwę. Chyba jej potrzebowałam, a do tego podczas jej nie próżnowałam i napisałam bardzo długiego shota, więc mam nadzieję, że mi to wybaczycie :) Dziękuję za cierpliwość Xx.
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
OdpowiedzUsuńA teraz przejdę do właściwego komentarza ;)
Fajny Harry, fajna Nathalie i fajny Niall, ale chyba nie byłabym sobą gdybym najbardziej nie ucieszyła się z Kate i Eda! Jaką ona ma zarąbistą pracę! No i Sheeran jest jej mężem! AAA! ;D Absolutnie najlepszy rozdział EVER! <3
I jako wspaniałe zwieńczenie piosenka Florence! <3 Czy mogło być lepiej?!
Kocham! <3
Xx.
Takiego długiego "AAA" to chyba jeszcze nie było. Muszę to zapisać, jako jakiś rekord ;)
UsuńW takim razie nawet nie wiesz, jak się cieszę, że Ci się podobało i że nie było tak tragicznie, jak mi się wydawało :)
Kocham <3 Xx.
Jeeeeeeeeeeeeest rozdział :D
OdpowiedzUsuńracja, ta przerwa Ci się przydała, widać, że masz wene i to ogromną :)
Kate i Ed <3 fajna para się wydaje ^^
ale dla mnie na pierwszym miejscu i tak Nathalie i Harry (a jak inaczej ? ) <3
Niallerek jak zawsze słodziaśny, swoim optymizmem zarazi :D
jak ja bym chciała takiego spotkać... marzenia, nieprawdzaż ?
ogólnie mówiąc mi się bardzo rozdział spodobał, więcej takich :D
Jeszcze ( jakby co ) WESOŁYCH ŚWIĄT WIELKANOCNYCH ! rodzinnych, pełnych miłości, radosnych i tam co jeszcze chcesz :D
pozdrawiam, buźki ;**
KC ♥ xoxo
W końcu się doczekaliście ;)
UsuńOj tak, chba każdy chciałby spotkać kogoś takiego w swoim życiu :) (ja przynajmniej bym chciała :D)
Skoro się podobał, to nie zostaje mi nic innego, jak uśmiechnąć się i cieszyć :)
Jejku! Ogromnie Ci dziękuję, kochanie! Tobie również radosnych świąt, spędzonych w ciepłej, domowej atmosferze z najbliższymi, smacznego jajka, żebyś odpoczęła i nabrała sił na koniec roku szkolnego, i jeszcze raz wesołych świąt Wielkanocnych, dla Ciebie i rodzinki :)
Całusy! <3 Xx.