niedziela, 13 kwietnia 2014

Rodział 3 (cz. II)

Piosenka w słowie "odpocząć" :)
_________________________

- Co dziś robimy? – spytałam nalewając sok pomarańczowy do szklanki i stawiając ją przed Harrym, po czym nalałam kolejną dla siebie. Usiadłam wygodnie przy stole naprzeciwko chłopaka i czekałam, aż coś wymyśli. Lubiłam przyglądać mu się, podczas gdy robił tą minę i przygryzał wargę w zamyśleniu. To był naprawdę kuszący widok, bo za każdym razem, kiedy tak robił, miałam ochotę sama ją przygryźć. 
- Umiesz jeździć na łyżwach? – spytał nagle, wyciągając mnie totalnie z fantazjowania o „uwolnieniu” maltretowanej wargi spod jego zębów.
- O niee... Proszę, tylko nie łyżwy. Ten sport to zło wcielone, a ja nie umiem na tym jeździć i nigdy się nie nauczę. Wszystko, tylko nie łyżwy i rolki... – pokręciłam głową zaprzeczając.
- A skok na bungee? – spytał cwanie.
- Dobra, to może inaczej. Żadnych rolek, łyżew, ani niczego, co zawiera w sobie mój lęk wysokości... – dodałam nieco pewniej. W sumie, to znalazłoby się coś jeszcze, jak na przykład coś związanego z pająkami, robakami, szczurami, ale bez przesady... nie jedziemy przecież na wyspę przetrwania. No i oczywiście trzeba na wstępie wykluczyć ściganie się pojazdami. Tego bym chyba nie przeżyła...
- No ale łyżwy są takie fajne... naprawdę! Czego się boisz? – Ohoho... kolego, wycofaj się. Stąpasz po kruchym lodzie. I tak mnie nie przekonasz!
- Tego, że wywinę orła i się połamię... wybacz. Trauma z dzieciństwa. Kiedyś, jak byłam mała, pojechałam z rodzicami i Dany’m na łyżwy i tak pięknie się wywróciłam, że miałam potem rękę w gipsie, przez kolejny miesiąc. – Skrzywiłam się na to wspomnienie. Po tamtym razie zdecydowanie wolę nie ryzykować... – Nie przekonasz mnie do tego Harry - wytłumaczyłam po krótce, błagając w duchu, żeby nie drążył tematu i wymyślił inny, milszy i bardziej przyjazny dla mojego zdrowia fizycznego i psychicznego pomysł na spędzanie naszego wspólnego, wolnego czasu.
- A jeśli obiecam ci, że wyjdziesz z tego cało i będziesz się świetnie bawić? No proszę... – zrobił minkę szczeniaczka, czym oczywiście mnie złapał... Cholerna słodkość! – Proszę, proszę, proszę, proszę... – uroczo się uśmiechnął, a za westchnęłam głęboko.
- Harry... nie. Przepraszam cię, ale naprawdę, chcę jeszcze mieć na czym chodzić – uśmiechnęłam się do niego przepraszająco. „No chodź! Będzie przecież fajnie!” Nawet moja świadomość się już złamała, pod udawanym, smutnym wzrokiem Harry’ego. I ty Brutusie przeciwko mnie! „Tak, też cię kocham” To zabrzmiało trochę narcystycznie... „Nie... czemu tak sądzisz...?” Dobra, już dobra. Koniec tematu!
Popatrzyłam na Harry’ego, który nadal starał się coś wskórać swoimi wdziękami, a ja przewróciłam oczami i w końcu się odezwałam:
- Dobra, ale pod jednym warunkiem. Jak będzie beznadziejnie i coś sobie zrobię, to cię zamorduje! – zagroziłam, ale on chyba nic nie robił sobie z mojego morderczego wzroku.
- Okej. Możemy się nawet założyć, że będzie fantastycznie! – wyszczerzył się, a ja spiorunowałam go wzrokiem. – Proszę cię, kotku. Czy te oczy mogą kłamać? – zmienił tembr głosu na niższy i nachylił się, żeby cmoknąć mnie w usta.
- Nie zakładam się o byle co... – uniosłam brwi i założyłam ręce na klatce piersiowej.
- A ja uwielbiam się zakładać, kiedy wiem, że wygram – wyszczerzył się. – Więc jak? Wygrany ma jedno życzenie?
- Niech ci będzie... ale nie bądź taki pewny siebie... jeszcze nikomu nie udało się mnie przekonać do tego sportu – uśmiechnęłam się triumfalnie.
- Inni to nie ja, skarbie  – wyszczerzył się przebiegle – W takim razie najpierw przejdziemy się na spacer, zrobimy zakupy, o które prosiła Janette, zjemy obiad i późnym południem wybierzemy się na lodowisko. Wtedy jest najmniej ludzi, co Ty na to? – spytał, a gdy przytaknęłam głową, pobiegł na górę do pokoju, a ja w tym czasie dokończyłam śniadanie, dopiłam sok i udałam się za nim.

*

- Harry, ja cię naprawdę kiedyś zabiję – powiedziałam stojąc na lodowisku, kurczowo trzymając się bandy. Ledwo udało mi się wjechać na lód, a już czułam, jak moje nogi niemiłosiernie się trzęsą i nie mogę się na nich utrzymać, bo tak bardzo się ślizgam. „A czego się spodziewałaś po jeżdżeniu na łyżwach? Że będziesz latać?!” Moja świadomość jak zawsze postanowiła wyjątkowo mnie pocieszyć. A niech to!
- Daj mi rękę – poprosił chłopak, wyciągając w moim kierunku swoją dużą dłoń, a ja popatrzyłam na niego jak na nienormalnego.
- Ty chyba sobie żartujesz. Nie ma mowy! Ja stąd idę! – jęknęłam przyczepiając się jeszcze bardziej i bliżej do bandy. „Co prawda jeszcze nie wiem jak to zrobię, ale idę...”
- Wiesz, że przegrasz wtedy zakład przez walkower? – uniósł brew. – No proszę cię, spróbuj! Podaj mi rękę – Jego głos był wyjątkowo cierpliwy i po raz kolejny wystawił rękę. Zerknęłam na niego jak na totalnego szaleńca, ale w jego wzroku nie było nic poza troską, cierpliwością... Żadnego kpiącego uśmieszku, ani parsknięcia, na widok mojej wyjątkowo dziwnej pozycji i tego, jak uparcie nie chciałam jej zmienić. Ten chłopak to istna oaza spokoju!
Trzymając się nadal bandy jedną ręką, podałam mu drugą i Harry pociągnął mnie do siebie tak, że pojechałam kawałek i wylądowałam w jego ramionach. – A teraz powoli. Odepchnij się jedną nogą pod skosem, a następnie drugą. To naprawdę nic trudnego! Spróbuj. – Złapał mnie za rękę i stanął obok, czekając na mój ruch. Popatrzyłam na niego niemo pytając, czy faktycznie nie zwariował i gdy posłał mi ciepły uśmiech, stwierdziłam, że jestem na przegranej pozycji i muszę w końcu to zrobić. Chłopak asekurował mnie, kiedy zrobiłam pierwszy ruch po przodu, a następnie kolejny. Miałam wrażenie, że podłoże się rozjeżdża w dziwny sposób i ucieka, dlatego stawiałam kolejne i kolejne kroki, ślizgając się do przodu. Nie było tragicznie, ale z nadmiarem prędkości zaczęło robić się przerażająco. Harry nadal jechał obok, asekurując mnie od boku i nagle próbując nieco wyhamować wychyliłam się do tyłu i straciłam równowagę wywijając orła. W moich oczach dawno nie pojawiło się takie przerażenie jak w tym momencie i gdyby nie Harry, który w ostatnim momencie uratował mnie od wywrotki, leżałabym w tym momencie plackiem na twardym lodzie z poobijanym ciałem.
- O mój Boże... – szepnęłam, próbując otrząsnąć się z pierwszego szoku i złapałam kurczowo swetra Harry’ego.
- Wszystko w porządku? – spytał widząc moje przerażenie a ja pokiwałam przecząco głową.
- Nie Harry. To nie jest dla mnie... nie dam rady. Właśnie tego się bałam! – prawie jęknęłam i nie chciałam go puścić, bo bałam się, że zlecę na nogach, które znów były jak z galarety. Kiedy leciałam do tyłu, przed oczami przeleciała mi na nowo scena, kiedy jako mała dziewczynka wywróciłam się i tak grzmotnęłam ręką w twardy jak skała lód, że ona momentalnie się złamała. Boże... Pomrugałam kilkukrotnie oczami, żeby wyrzucić z głowy nieprzyjemny i niechciany obraz.
- Hej, spokojnie – podniósł mój podbródek, żebym spojrzała mu w oczy. – Daj temu szansę. Po prostu wystraszyłaś się, bo nabrałaś za dużą prędkość, jak na pierwszy raz. To trzeba powolutku, małymi kroczkami, a na pewno będzie dobrze. – Uśmiechnął się, lecz mnie to wcale nie przekonało. – Przede wszystkim, twoim błędem było to, że odchyliłaś się tak mocno do tyłu chcąc wyhamować, że straciłaś równowagę. Teraz już wiesz, czego nie robić, więc będzie lepiej – powiedział pocieszająco.
- Nie wiem, czy chcę próbować – jęknęłam nie przekonana, nadal kurczowo się go trzymając.
- Spróbuj. Jak nie będziesz chciała, to po tym kółku możemy zejść, dobrze? – uśmiechnął się uroczo, a ja pokiwałam głową na tak. W końcu skoro jest obok i może mnie złapać, to nic złego nie może się stać, prawda?

*
Z jednego kółka, zrobiło się pięć, a z pięciu dziesięć i ich liczba coraz bardziej się powiększała, a z kawałka na kawałek szło mi coraz lepiej. Jeździliśmy już chyba ponad godzinę! Na początku nie byłam przekonana, ale Harry u mojego boku, dodawał mi otuchy. Jeździliśmy teraz trzymając się za ręce, i śmiejąc w najlepsze. W sumie, to nie było tak źle. On chyba naprawdę ma dar przekonywania, nawet do rzeczy, do których nikogo jeszcze nie udało się mnie przekonać. Czasem po prostu strach jest za duży.
Na zewnątrz powoli robiło się już ciemno i małe gwiazdki pojawiały się na granatowym niebie. Lodowisko było oświetlane latarniami i powoli opustoszało, tak, że w tym momencie byliśmy na nim tylko my i jakiś mężczyzna, z dwójką małych dzieci, których śmiech było słychać dosłownie co chwilę. Starszy pan, który pilnował miejsca siedział przy swoim stoliczku, popijając kawę i czytał książkę, w świetle małej lampki. Było tak spokojnie i cicho. W końcu to miejsce dawało trochę wytchnienia, podczas gdy cały dzień pełny był rozmaitych krzyków, hałasów jeżdżących w te i we w te samochodów i innych rzeczy.
- Powoli zaczyna robić się zimno – mruknęłam do Harry’ego, kiedy przystanęliśmy przy bandzie, żeby na chwilę odsapnąć. Nie było tragicznie, ale ponieważ ściągnęłam płaszcz i jeździłam w samym grubym swetrze, temperatura panująca na zewnątrz, dawała się powoli we znaki.
- To co, przejedziemy jeszcze kilka kółek i pójdziemy na gorącą czekoladę, żeby się rozgrzać? – na pytanie kręconowłosego momentalnie przytaknęłam i po chwili znaleźliśmy się na środku lodowiska i zaczęliśmy spokojnie jeździć, nadal trzymając się za ręce. Z nieba zaczęły zlatywać białe płatki śniegu, ozdabiające nas swoją niepowtarzalnością i kontrastem, który tworzyły z ciemnymi ubraniami. W powietrzu czuć było nadchodzące święta, razem z zapachem choinek, które już pobierane czekały na święta Bożego Narodzenia, ozdabiając miasto nocą.

*

Sielanka się skończyła i powrót do rzeczywistości, po spędzeniu wspaniałego weekendu z Harry’m wcale nie był łatwy. Gdy dojechałam do domu, było już dość późno, a ze względu na to, że rano miałam iść po raz pierwszy do pracy, nie przespałam tyle godzin ile w rzeczywistości było mi potrzebne. 
Obudziłam się wcześnie rano i po wzięciu szybkiego prysznica i ubraniu się w wygodne ciuchy wyszłam z domu, żeby zdążyć na czas i nie spóźnić się już pierwszego dnia. Szybkim spacerem przeszłam przez kilka ulic i w ciągu kilkunastu minut znalazłam się przed drzwiami tutejszej piekarni. Niby nic ambitnego, ale na początek zawsze coś, prawda?
Pchnęłam drzwi od strony zaplecza i od razu poczułam na zmarzniętej skórze ciepło, które buchnęło od środka budynku i zapach świeżo upieczonego, złocistego chleba. Ściągnęłam z siebie płaszcz, powiesiłam na wieszaku przy wejściu i weszłam głębiej, spotykając starszą kobietę, która była dobrą znajomą mojej cioci i za razem właścicielką piekarni.
- Dzień dobry, Beth – przywitałam się z kobietą, która posłała mi swój ciepły uśmiech.
- Witaj, Nathalie. Dobrze, że jesteś! – poprosiła gestem ręki, żebym do niej podeszła. – Niestety muszę jechać do tutejszych sklepów, żeby porozwozić po nich różne zamówienia, ale myślę, że sami sobie poradzicie. Wstała i poprowadziła mnie na tą część „sklepową” gdzie zobaczyłam średniego wzrostu blondyna, który stał do nas tyłem i wystawiał jakieś ciastka przy witrynie, na duże patery. – Niall! – zawołała, a chłopak momentalnie odwrócił się i widząc mnie, szeroko uśmiechnął. Już na pierwszy rzut oka wydawał się być sympatyczny, a jego uśmiech porażał w taki sposób, że zaraził mnie nim, i sama uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie i wyciągnęłam rękę, żeby się przywitać. Już od samego patrzenia się na niego, człowiek miał wrażenie, że jest to osoba pozytywnie nastawiona do życia i godna zaufania.
- Cześć, jestem Nathalie – chłopak podał mi rękę i również się przedstawił.
- Niall. To ty jesteś tą sympatyczną siostrzenicą pani Whitehall? – puścił mi oczko, a ja popatrzyłam na Beth, która zakładała płaszcz na szczupłe ramiona.
- Widzę, że się dogadacie. W takim razie idę, kochani! – pomachała nam i skierowała się do tylnego wyjścia. – Niall, pamiętaj, aby zapakować zamówienie dla Kate. Będzie tu po siódmej! – krzyknęła jeszcze, a blondyn śmiesznie zasalutował.
- Jasna sprawa, szefowo! – wyszczerzył białe zęby w uśmiechu i odwrócił się z powrotem w moją stronę. – To jak? Gotowa nauczyć się kilku prostych rzeczy? – zatarł ręce a ja przytaknęłam. Ten chłopak naprawdę napawał wszystkich pozytywną energią. To było z początku aż trochę przerażające, ale w bardzo szybkim czasie odnalazłam w nim bratnią duszę.

*
Gdy Niall nauczył mnie już obsługiwania się maszyną do krojenia chleba, kasą i wszystkimi przyciskami na tym urządzeniu, potem dość sporym ekspresem do kawy i kilkoma innymi przyrządami, okazało się, że wybiła godzina 6:30 i czas otworzyć piekarnię (chociaż tak właściwie, to była piekarnio-cukiernia, ze względu na to, że można było równie dobrze przyjść tu, napić się kawy i zjeść jakieś dobre ciastko z kremem).  Chłopak podszedł do szklanych drzwi i odwrócił plakietkę, informującą o tym, że już otwarte, po czym przekręcił zamek w drzwiach i przyszedł do mnie, siadając na krześle.
- Pewnie za jakieś dziesięć minut przyjdzie dopiero pani Donovan, więc możemy jeszcze zrobić sobie kawę. Chcesz?
- Poproszę – uśmiechnęłam się do niego i ziewnęłam przeciągle. Tak... trzeba będzie przyzwyczaić się do wczesnego wstawania i niewyspania... Gdy Niall uporał się z automatem do kawy, przyniósł nam dwie filiżanki gorącego, aromatycznego napoju i siedząc w spokoju i ciszy, wypiliśmy swoje kawy, czekając na pierwszych klientów.
Faktycznie, pierwszą osobą, która zjawiła się w piekarni, była starsza pani Donovan, która kupowała kilka bułek na śniadanie dla siebie i swojego męża. Na początku wolałam się poprzyglądać blondynowi, więc to on ją obsłużył, ale przy kilku kolejnych osobach, pomagałam już mu i pakowałam rzeczy, podczas gdy on nabijał wszystko na kasę i wydawał resztę. Sprawnie uwinęliśmy się z największym natłokiem starszych pań, kupujących pieczywo na śniadanie i znów mieliśmy totalny spokój. W sumie, to nie było tak źle...
- Na to wygląda, że mamy chwilę wolnego – zaśmiał się pod nosem Niall, wracając z zaplecza i widząc pustki w sklepie. – W takim razie możesz mi opowiedzieć coś o sobie, jeśli oczywiście chcesz – puścił oczko i oparł się o blat, a ja usiadłam na dużym parapecie, przy wejściu na zaplecze i przyciągnęłam nogi do klatki piersiowej, obejmując je rękami.
- Co tu dużo opowiadać... Przyjechałam niedawno z Londynu, gdzie jeszcze jakiś czas temu, wydawało mi się, że mam poukładane życie, ale jak widać okazało się, że nie do końca i musiałam przeprowadzić się tu. – uśmiechnęłam się smutno i oparłam podbródek na kolanach. – Chodziłam tam do najlepszej szkoły muzycznej, ale ze względu na przeprowadzkę, na ten ostatni semestr będę musiała przepisać się do tej. Po świętach zacznę tam chodzić.
- Jej, ale super! Znaczy... nie zazdroszczę przeprowadzki i nie mam tego na myśli, ale ta szkoła naprawdę nie jest zła. Też tam chodzę – chłopak uśmiechnął się promiennie. – Wiesz już do której klasy będziesz chodzić? – spytał zaciekawiony.
- Tak. Od następnego semestru, jestem dopisana do klasy C.
- To jeszcze lepiej! Będziemy chodzić razem! – wyszczerzył się wyraźnie zadowolony.
- Czyli jest nienajgorzej... będę przynajmniej kogoś znała – puściłam mu oczko, a on zaśmiał się pod nosem i odwrócił do drzwi, których dzwonek zadzwonił, oznajmiając nowego klienta.
Do środka weszła średniego wzrostu kobieta, o ile to określenie nie było dla niej za poważne, bo tak naprawdę, to wyglądała na nie więcej niż 25 lat. Jej niesforne, czarne loki, wystawały spod czapki, a czarny płaszcz, dopięty był, pod samą brodę. Otrzepała z ramion płatki śniegu i wytarła buty w wycieraczkę, wchodząc do środka i uśmiechając się przyjaźnie.
- Cześć Niall i ... – popatrzyła na moją plakietkę i podniosła na mnie wzrok – Nathalie. Cześć, jestem Kate – podała mi rękę, przedstawiając się.
- Miło mi cię poznać – odwzajemniłam jej uśmiech.
- Beth kazała spakować dla ciebie to co zawsze, bo mówiła, że będziesz się spieszyć – powiedział wyciągając zza lady papierową torbę i podając ją Kate.
- Tak... mam totalne urwanie głowy, bo koleżanka się rozchorowała i prowadzę jeden dodatkowy program w zastępstwie za nią, ale szczerze powiedziawszy mam jeszcze pięć minut, więc jakbyś był taki dobry i zrobił mi dużą latte – poprosiła, zerkając na zegarek na nadgarstku.
- Nie ma sprawy. Dla ciebie zawsze – blondyn puścił do niej oczko i sięgnął po duży kubek, przygotowując dla niej pyszną latte. Kate porozmawiała chwilę z nami, podziękowała za kawę, zapłaciła i pożegnała się z nami, mówiąc, że czas ją goni i musi już iść.
- Jest naprawdę miła – zwróciłam się do blondyna, patrząc na postać zmierzającą do czarnego samochodu, z dużą papierową torbą i kubkiem kawy w ręce, która wsiadając do niego pomachała nam jeszcze raz, i odjechała.
- Tak, Kate jest świetna... Tak samo, jak jej mąż. Nie wiem, czy wiesz, ale jest nauczycielem muzyki w naszej szkole i jest naszym wychowawcą. Jest chyba najmłodszym i najfajniejszym nauczycielem w szkole – stwierdził stanowczo Niall, podchodząc do stolika i ścierając go, po osobie, która zamówiła sobie kawę i szarlotkę na ciepło.
- Wow... nie wiem, jak nasz wychowawca, ale Kate wygląda na naprawdę młodą osobę.
- No i jest. W sumie, to oboje są. Chyba to sprawia, że są tacy wyluzowani i fajni. Ed poza szkołą, pozwala nam mówić do siebie po imieniu, i myślę, że gdyby nie przepisy szkolne, to nawet tam moglibyśmy się tak do niego zwracać. – chłopak zachichotał. - Kate też pracuje w branży muzycznej, bo prowadzi program w radiu i z tego co wiem, to potrafi śpiewać i grać na jakiś instrumentach. Przynajmniej tak mi się wydawało, kiedy byliśmy na kilkudniowej wycieczce, gdzie grała na gitarze i śpiewała razem z nami. Do tego ma dobry gust muzyczny. Zawsze słucham w pracy jej porannego programu... – powiedział swoim wesołym głosem, po czym dodał. - Wszyscy się śmieją, że gdyby z ich przyszłego dziecka nie wyrósł kolejny muzyk, to chyba trzeba by brać pod uwagę zdradę – chłopak zaśmiał się pod nosem. – Chociaż to takie żarty, bo oboje są w siebie tak zapatrzeni i tak się kochają, że świata poza sobą nie widzą i tworzą naprawdę zgraną parę.
- Jeśli ten Ed jest przynajmniej w połowie tak sympatyczny jak Kate, to już pomysł chodzenia do tej szkoły wydaje się być ciekawszy – uśmiechnęłam się do niego.
- Mówię ci! Pokochasz go – mrugnął do mnie, na co dźwięcznie się zaśmiałam. – A ja już nie mogę się doczekać, kiedy Kate przyjdzie nas odwiedzić. Zawsze jak przychodzi, to przynosi coś dobrego, prawda brzuszku? – powiedział gładzą się po brzuchu. Parsknęłam śmiechem, widząc tą scenę i pokręciłam głową z niedowierzaniem. Jeśli tak ma wyglądać czas bez Harry’ego, to może nie będzie aż tak zły, jak mi się wydawało?

*

Po pracy byłam jeszcze na zakupach, w których towarzyszył mi Niall, potem odprowadziłam go do domu, bo jak się okazało, mieszkał stosunkowo niedaleko mnie i wróciłam do dużej willi wujka i cioci. Przywitałam się z ciocią, która urzędowała w kuchni i jedząc szybą kolację, poszłam do swojego pokoju. Potrzebuję w końcu odpocząć.
Ze względu na to, że był środek zimy, dosyć wcześnie zaczynało się ściemniać i już późnym popołudniem, niebo ciemniało i pojawiały się na nim gwiazdy w towarzystwie dużego księżyca. Gdy przyszłam do mojego pokoju, otworzyłam na chwilę drzwi na taras, aby przewietrzyć nieco pokój i wyszłam na zewnątrz, otulając się szczelniej ciepłym swetrem i oglądając ładne niebo, usiane małymi, srebrnymi gwiazdami. Ciepły kubek herbaty, który wzięłam ze sobą, ogrzewał mi nieco dłonie.
Tęskniłam za nim... tak bardzo tęskniłam i miałam w tym momencie ochotę powiedzieć mu tak wiele rzeczy. Dwa dni spędzone w jego obecności a teraz znów go nie ma. Miałam ochotę przelać to wszystko na kartkę...
Gdzieś tam jesteś, i może wpatrujesz się w te same gwiazdy co ja, myśląc, jak bardzo chciałbyś być tu razem ze mną, tak bardzo jak ja chcę, mieć cię teraz przy sobie...
Będąc gdzieś, robiąc coś, pozwalam sobie nie myśleć, lecz gdy jestem sama, w pustym dużym pokoju, zaczynam niebywale za tobą tęsknić. Chciałabym móc zasnąć teraz przy twoim ciepłym ciele i wiedzieć, że obronisz mnie przed wszystkimi marami nocnymi. Że będę mogła spokojnie spać, a gdy się obudzę, zobaczę twoje zielone tęczówki, przepełnione miłością, twój ciepły uśmiech i usłyszę twój ochrypły z rana głos, mówiący, jak bardzo mnie kochasz. Tak bardzo chciałabym mieć cię teraz przy sobie...
Wiem, że nie wiesz wszystkiego, że gubisz się w tym, co dzieje się dookoła ciebie, lecz wiedz, że właśnie ciebie kocham i ciebie potrzebuję w każdej chwili swojego życia. Szczególnie w tej.
Czasem pozwalam sobie na za wiele i boję się, że upadnę. Proszę. Nie puszczaj mnie... Trzymaj mocno w swoich ramionach i nigdy mnie nie puszczaj...



Przepraszam, za taką długą przerwę. Chyba jej potrzebowałam, a do tego podczas jej nie próżnowałam i napisałam bardzo długiego shota, więc mam nadzieję, że mi to wybaczycie :) Dziękuję za cierpliwość Xx. 

niedziela, 9 marca 2014

Rozdział 2 (cz. II)

Weszliśmy do pierwszego sklepu jubilerskiego, znajdującego się na naszej liście poszukiwań. Duże pomieszczenie, wyposażone w mnóstwo szklanych gablot z wystawioną biżuterią. Może jakiegoś znawcę wcale by to nie zaskoczyło, ale ja zbierałam szczękę z podłogi, po zobaczeniu części asortymentu. Każda gablota była oświetlona i drogie kamienie, powysadzane w złotych, czy srebrnych pierścionkach i zawieszkach, błyszczały zachęcająco, krzycząc nieme „Wybierz mnie!”. Owszem... każde było piękne i wyjątkowe na swój sposób i z tym mogłam się w stu procentach zgodzić, ale nie po to tu przyszłam i popatrzyłam na Louisa, który stał obok mnie. Zauważyłam, że początkowe podniecenie chłopaka kupnem pierścionka zaręczynowego, zmieniło się na zwyczajne przerażenie, gdy zobaczył możliwości wyboru. Zaczął panikować, bo stwierdził, że musi to być wyjątkowe, piękne, ale i skromne za razem. Tak naprawdę sam chyba nie wiedział, czego chciał, bo gdy ekspedientka, ubrana w firmowy uniform spytała go czym konkretnie jest zainteresowany, ten zaczął się jąkać i nie wiedział co powiedzieć.
- Dobra Lou – odezwałam się widząc męczarnie chłopaka. – Najpierw zastanów się może, nad czymś ogólnym. Chcesz, żeby to było złoto, czy srebro? Co El woli? – spytałam spokojnie.
- Umm... czy ja wiem? – powiedział gorączkowo.
- Nie denerwuj się. Po prostu przypomnij sobie, jakie pierścionki nosi, wtedy to nam zawęży poszukiwania z miliona pierścionków, do zaledwie pół miliona – przewróciłam oczami myśląc o tym, ile spędzimy tu czasu. „To będzie ciężki dzień...”
- C-chyba srebrne – powiedział po chwilowym zastanowieniu. Poszukałam wzrokiem Harry’ego, ale on stał gdzieś na drugim końcu sklepu i oglądał asortyment znajdujący się w dużych szklanych gablotach. „Bardzo pomocny...”
- Dobrze. W takim razie pooglądajmy te ze srebra – uśmiechnęłam się pocieszająco, widząc jego lekkie zdenerwowanie i zaczęłam się zastanawiać, czy on w ogóle przeżyje te oświadczyny. Zresztą... w ogóle uważałam to za coś wspaniałego. Louis i Eleanor wydawali się być dla siebie stworzeni. Oboje mieli poczucie humoru, byli mili i zabawni. Widać było jak bardzo się kochali. Fajnie patrzyło się na nich, jako parę. Myślę, że ostatni wypadek Louisa i to, ile podobno El spędzała u niego czasu, tylko ich wzmocniło.
To jak ogromny wybór pierścionków znajdował się przed nami, było niesamowite. Od małych z cyrkonią, po te najdroższe, a za razem największe, z prawdziwym diamentem. Kosztowały majątek i szczerze powiedziawszy, ja bałabym się coś takiego nosić, bojąc się o własne życie, lub wyrzuty sumienia, gdybym przypadkowo to zgubiła... Zaczęłam przeglądać dalej i sama dostałam jakiegoś oczopląsu, od wszystkich kolorów kamieni, świecidełek i innych biżuterii znajdujących się w tym sklepie. Jedynym plusem, było to, że były poszeregowane kolorystycznie i ze względu na kamienie i przykładowo turkusy, czy rubiny, nie mieszały się z brylantami. Wszystko było pogrupowane i podpisane.
- W czym mogę pomóc? Zdecydowali się państwo już na coś konkretnego? – spytała ekspedientka, która wcześniej pokazywała coś Harry’emu. Chłopak nadal przechadzał się wzdłuż gablot oglądając z zaciekawieniem asortyment.
- Potrzebujemy jakiegoś wyjątkowego pierścionka ze srebra, na zaręczyny, dla tego pana – wskazałam na Louisa, a on się nieśmiało uśmiechnął.
- Czy są jeszcze jakieś wymagania, czy na razie pan się nie zdecydował i szuka tego odpowiedniego? – spytała ciepłym głosem, jakby rozumiejąc jego zestresowanie.
- Jeszcze nie wiem – mruknął Lou, wpatrując się w gablotę wbudowaną w ladę.
- W takim wypadku, pokaże panu wszystkie, to może coś wpadnie panu w oko – zaproponowała. Wysunęła wystawę ze szklanej gabloty i wyłożyła na ladę. Louis przyglądał się pierścionkom, przygryzając wargę.
- Co powiesz na ten? – spytałam i wyciągnęłam jeden z pierścionków z ładnie oszlifowanym kamieniem czarnej nocy. Włożyłam go na palec i zaprezentowałam. Pasował idealnie. Jedyną wadą było to, że nie przepadałam za noszeniem dużych pierścionków na palcu, a ten nie dość, że był dość spory, do tego kamień trochę ważył...
- Odpada – mruknął Louis, oglądając inne pierścionki powkładane do specjalnej, czarnej gąbki. Ekspedientka w tym czasie wyciągnęła biżuterie z jeszcze kilku interesujących nas gablotek i nie pozostało nam nic innego, jak szukanie tego jedynego i wyjątkowego pierścionka.
- Jak wam idzie? – usłyszałam dobrze znany mi głos za sobą i odwróciłam się spotykając zaciekawione spojrzenie Harry’ego.
- Fantastycznie – zironizował Louis, mrucząc pod nosem. – A co ty taki szczęśliwy? Znalazłeś coś interesującego? – zapytał z nadzieją w głosie.
- Um... raczej nie. Było kilka ładnych, ale raczej nie w guście El – uśmiechnął się smutno.
- No to szukamy dalej – westchnęłam i podeszłam do ekspedientki, żeby spytać, czy mają jeszcze jakieś opcje. Kobieta ze smutkiem stwierdziła, że pokazała nam już wszystkie pierścionki, które były ze srebra i jeśli nas nie interesują te złote, to nie może nam pomóc. Podziękowaliśmy jej i wyszliśmy do następnego, z listy sklepów jubilerskich w okolicy.
*
Po pięciu sklepach i dwóch godzinach później, myślałem, że wykituję od oglądania pierścionków i biżuterii. Znałem już chyba wszystkie kamienie, jakie znajdowały się najczęściej w takich pierścionkach na pamięć, i  zupełnie nie dziwiłem się Louisowi, który już totalnie odchodził od zmysłów. Zrezygnowana mina przyjaciela mówiła sama za siebie i zastanawiałem się, czy kiedykolwiek uda mu się znaleźć ten jedyny i odpowiedni pierścionek. Zresztą i tak byłem zdziwiony widząc, jak bardzo niezdecydowany jest, widząc milion różnych ozdób. Zwykle nie przejmował się takimi rzeczami i brał cokolwiek, byle było i byle by tylko wyjść ze sklepu. Nigdy nie przepadał za długim łażeniem po galeriach handlowych, nie mówiąc o robieniu zakupów z El, która chodząc po sklepach i wybierając ubrania i dodatki, była w swoim żywiole. Czasami zastanawiałem się, czemu nie została stylistką tylko poszła na medycynę...
- Lou, wybacz że to powiem i wiem doskonale, że chcesz, żeby to była niespodzianka, ale może po prostu oświadczysz się i poprosisz El, żeby sama wybrała sobie pierścionek. Wiesz... niektóre pary tak robią – westchnąłem zrezygnowany. Byliśmy chyba w ostatnim sklepie jubilerskim w okolicy, a Louis nadal nie znalazł tego, czego szukał.  Nathalie stała wtulona w mój bok, wyczerpana poszukiwaniami, a Lou oglądał ostatnie z propozycji sprzedawczyni.
- Nie... Muszę to znaleźć! – powiedział lekko oburzony. – To ma być wyjątkowe i jeśli nie uda mi się dzisiaj, to znajdę to jutro, albo za tydzień. Nieważne... – westchnął wyjątkowo wyczerpanym głosem. – Chodźmy coś zjeść, bo padam z głodu i ze zmęczenia. Koniec poszukiwań na dziś.
Przytaknąłem i dziękując kobiecie, wyszliśmy ze sklepu. Złapałem Nathalie za dłoń i wplotłem swoje palce w jej. Dziewczyna posłała mi swój piękny uśmiech a ja pocałowałem ją w policzek. Zmierzaliśmy w ciszy przed siebie gdy nagle brunetka zatrzymała się obracając za siebie. Podążyłem za jej wzrokiem i dopiero teraz zauważyłem, że Louis wcale nie idzie za nami. Zatrzymał się przy gablocie przed sklepem, który przed chwilą zwiedzaliśmy i wpatrywał w coś uważnie.
- Chyba w końcu znalazł to, czego szukał... – cichy chichot Nathalie dobiegł do moich uszu i uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy przyjaciel zawrócił i wszedł z powrotem do sklepu.
- Miejmy nadzieję, bo wszystko przed oczami mi błyszczy od tych świecidełek... – mruknąłem i wykorzystując chwilę pociągnąłem drobną dziewczynę za sobą. Usiadłem na pobliskiej ławce, posadziłem ją sobie na kolanach i wtuliłem się w jej plecy.
Zacząłem się śmiać, kiedy kilka minut później ze sklepu wyleciał uśmiechnięty od ucha do ucha Louis. Był to naprawdę komiczny wygląd, ale gdzieś w głębi duszy odetchnąłem z ulgą, bo wiedziałem, jak bardzo jest szczęśliwy z tego powodu, że ma oświadczyć się Eleanor, a on jak nikt inny razem z nią, zasługiwali na szczęście.
*
Gdy Louis po zjedzeniu z nami lunchu powiedział, że musi jechać jeszcze coś załatwić i podziękował za pomoc i wsparcie w szukaniu pierścionka zaręczynowego, pożegnaliśmy się z nim i rozeszliśmy w różne strony. Postanowiliśmy z Harrym przejść się, zamiast jechać środkami komunikacji miejskiej do domu. Chodzenie po sklepach było naprawdę wyczerpujące, ale chcieliśmy spędzić jak najwięcej czasu na świeżym powietrzu, korzystając z słońca, które wyjątkowo zagościło dziś w Londynie, odbijając się od białego puchu i odrobinę go roztapiając.
- Lepiej opowiedz jak ci się żyje z wujkami?
- W porządku. Ich dom, jeśli tak to można w ogóle nazwać, jest ogromny i bardzo luksusowy. Szczerze powiedziawszy, to czuję się tam trochę dziwnie... jakbym była na wakacjach w bardzo drogim hotelu. Zapisuję się do tamtejszej szkoły od następnego semestru, ponieważ ciocia stwierdziła, że nie będzie mnie zapisywać na tydzień przed przerwą świąteczną, a w tym czasie będę szukać pracy. Właściwie, możliwe, że uda się jakąś załatwić po znajomości – uśmiechnęłam się do niego smutno.
- Czemu jesteś smutna? Przecież nie jest najgorzej... – westchnął stając i lustrując mnie przenikliwym wzrokiem.
- Po prostu smutno mi, jak pomyślę, że jutro wieczorem będę musiała wyjechać i zostawić cię na kolejny tydzień... To nie jest fair – powiedziałam cicho i poczułam ciepłą dłoń, gładzącą mój zmarznięty policzek.
- Nikt nie powiedział, że życie jest fair, kochanie... Musimy żyć tak jak jest i brać to, co nam daje – uśmiechnął się i pocałował czule moje czoło. – Kocham cię najmocniej na świecie, wiesz? – wziął mnie w objęcia, a ja przytuliłam się do niego mocno, jakby był moją ostatnią deską ratunku. – Zawsze o tym pamiętaj, dobrze? – szepnął, a ja na potwierdzenie pokiwałam głową.
- Zawsze. – Wypowiedziałam te słowa bez zawahania i z wielką pewnością siebie. Bo tak naprawdę, to była jedyna rzecz, jakiej byłam pewna w moim życiu.
*
Oglądaliśmy z Harrym jakiś tani horror i tylko modliłam się w myślach, żeby już się skończył. Sama nie wiem, czemu dałam w ogóle mu się na to nabrać, bo wydawało się, że chłopak miał niezłą zabawę, widząc jak rzeczy na ekranie, działają na moje reakcje, które na zmianę wyglądały tak, że albo chowałam się za nim, byleby przestać patrzeć na jakieś krwawe sceny, albo piszczałam, kiedy coś wyleciało zza rogu, napadając na głównych bohaterów. Ja tu odchodziłam od zmysłów, a ten z wielkim uśmiechem oglądał horror i wydawał się być nieźle zadowolony z tego powodu.
Gdy po jakiś kilkunastu scenach, przy których już po prostu zamykałam oczy, bo nie chciałam patrzyć, jak nagle nóż dziwnymi siłami obraca się sam w powietrzu i wycina jednemu z uczniów przeklętej szkoły oczy, lub jak duchy torturują kogoś, wycinając na żywca z niego organy, po czym zostawiają go, aby się wykrwawił na miejscu, na moje szczęście film się skończył. Przeklinałam w duchu moją głupotę, że zgodziłam się oglądać horror, kiedy zaraz miałam pojechać do domu wujków, żeby sama w nim spać, nasłuchując każdego skrzypnięcia, czy stukania w okno.
- Nigdy więcej nie oglądam horrorów! – powiedziałam, gdy chłopak zajął się wyciąganiem płyty z odtwarzacza DVD.
- Oj tam, przesadzasz... było fajnie – wyszczerzył się, a ja zgromiłam go wzrokiem.
- Ta! Wprost fantastycznie, nie mówiąc o tym, że zaraz będę musiała jechać do pustego domu i sama w nim spać. Nie... przepraszam. Ja w ogóle nie zasnę! – krzyknęłam i przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej, obejmując je rękami. – A to wszystko twoja wina! – mruknęłam na odchodne i przeczesałam dłonią włosy, które opadły mi na twarz.
- Kto powiedział, że będziesz musiała wracać do pustego domu wujków? Przecież możesz spać tu. – Chłopak uśmiechnął się i usiadł obok, obejmując mnie ramieniem.
- Harry... nie będę robić Janette kłopotu. Nie ma takiej opcji! – powiedziałam od razu, na co chłopak posłał mi rozbawione spojrzenie.
- Naprawdę myślisz, że to dla niej będzie problem? Mogę cię zapewnić, że nie.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale – przerwał mi. – Nie pozwolę ci jechać o tej porze samej do domu! Możesz spać ze mną, a jak nie chcesz, to odstąpię ci moje łóżko i prześpię się na kanapie. I nawet nie próbuj dyskutować – zagroził i wstał, udając się do kuchni i biorąc przy tym ze sobą miskę z popcornu, który wcześniej zjedliśmy. Wstałam z kanapy i poszłam za nim. Oparłam się o wyspę kuchenną, obserwując jego umięśnioną sylwetkę od tyłu, podczas gdy on mył naczynia.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś uparty jak osioł? – spytałam unosząc brew.
- Janette ciągle mi to powtarza – zaśmiał się pod nosem. – Ale to chyba rodzinne, bo ona też potrafi być uparta – odwrócił się, wycierając mokre ręce w ręcznik kuchenny i podszedł do mnie.  – To czego życzy sobie teraz moja księżniczka? Oglądamy coś jeszcze, czy może wolisz pachnącą i gorącą kąpiel?
- Zdecydowanie to drugie – uśmiechnęłam się i chłopak chwycił mnie za rękę, prowadząc na górę do swojego pokoju.
- W takim razie rozpakuj sobie rzeczy, a ja idę przygotować kąpiel – mrugnął do mnie i udał się do łazienki, znajdującej się naprzeciwko sypialni.
Wyciągnęłam z dużej torby krótkie spodenki od pidżamy i zaczęłam szukać koszulki. Gdy wyciągnęłam niebieską bokserkę, wpadłam na pewien pomysł. – Harry! – krzyknęłam tak, aby chłopak znajdujący się w łazience mnie usłyszał. – Mogę pożyczyć sobie jakąś twoją koszulkę?
- Jasne – usłyszałam jego głos, zagłuszony odgłosem nalewającej się do wanny wody. Uśmiechnęłam się pod nosem i podeszłam do dużej mahoniowej szafy, znajdującej się w kącie pokoju. Otwarłam jej drzwi i zaczęłam szperać w stosie równo poukładanych podkoszulków chłopaka. Wyciągnęłam jedną z czarnych, z, jak się potem okazało, jakimś śmiesznym motywem na przedzie i wziąwszy szczoteczkę do zębów, ręcznik i pidżamę ruszyłam do łazienki.
Gdy weszłam do pomieszczenia, do moich nozdrzy doszedł słodki zapach olejku migdałowego i miodu. Harry zostawił mnie samą i zamknął za sobą drzwi, a ja ściągnęłam z siebie ubrania i weszłam do prawie wrzącej, ale niezwykle przyjemnej wody. Wszystkie moje mięśnie momentalnie się odprężyły a ja westchnęłam z przyjemności. Tego właśnie mi było trzeba!
*
Widziałam na nowo ich twarze pełne ran i krwi, przygniecione kończyny i blade twarze. Krzyczałam, ale nikt nie słyszał. Zresztą moje wołania i tak były zduszone przez to, że przygniecione żebra uciskały płuca i nie mogłam prawie zupełnie nabrać powietrza. Mój własny koszmar dziejący się na nowo i na nowo. „To wszystko twoja wina...” znienawidzony głos, odbijał się echem w mojej głowie, a ja rozpadałam się na coraz mniejsze cząsteczki widząc co się dzieje i nie mogąc nic zrobić. Znienawidziłam siebie za swoją słabość i za to, że w ogóle ich o to poprosiłam. Mogli tu nie przyjeżdżać! Widziałam ludzi w czarnych kombinezonach, starających się zlikwidować płomienie. Zaraz po tym, gdy udało się im względnie opanować sytuację, podbiegli ci w czerwonych. Jeden z nich podbiegł do mnie i zaczął coś mówić, ale go nie słuchałam. W mojej głowie nadal szeleściły niechciane słowa, a ja starałam się skupić na tym, co mówią tamci klęczący przy moich rodzicach.
- Brak jakichkolwiek oznak. Nie żyją – powiedział jeden z nich, upewniając się jeszcze raz.
- Bierzcie dziewczynę i chłopaka do szpitala. Trzeba natychmiastowo operować!
Mężczyzna próbował mnie podnieść, ale zaczęłam się szarpać. – Nie, nie, nie! – krzyczałam niemo. – To nie może być prawda. Zostawcie mnie! – wydusiłam z siebie, szarpiąc się z całych sił, choć tak naprawdę miałam ich niewiele i ratownik bez trudu wstrzyknął mi jakiś środek uspokajający, po którym zdążyłam jeszcze kilka razy krzyknąć i odpadłam w bardzo krótkim czasie.
- Nie... – jęknęłam przeraźliwie zalewając się łzami i reszta była totalną czernią, która pochłonęła mnie natychmiastowo i bez problemu.
Poczułam ciepło na policzku i cichy głos w oddali. Znałam ten głos. Nagle otwarłam oczy i zachłysnęłam się powietrzem, widząc zarysy pomieszczenia, w którym się znajdowałam. Ciepło z mojego policzka nie znikło i miarowo przemieszczało się po nim.
- Shh... już wszystko dobrze. Jestem tu z tobą, skarbie – usłyszałam cichy głos należący do Harry’ego i domyśliłam się, że to właśnie jego ręka gładzi mnie delikatnie po policzku, ścierając przy okazji łzy, które skapywały z oczu.  – Już wszystko dobrze. – Powtórzył, jakby upewniając się, że odróżniam rzeczywistość, w której się znajduję, od koszmaru, po czym wziął mnie w opiekuńcze objęcia, pozwalając wypłakać się i otrząsnąć ze złego snu.
- Mogłem nie puszczać ci tego głupiego horroru... – westchnął przepraszająco, kiedy zdążyłam trochę ochłonąć i się uspokoić.
- N-nie... to nie przez ten horror... – szepnęłam cicho. – Mam tak często. To nie twoja wina. – Próbowałam go usprawiedliwić, bo to faktycznie nie była jego wina. To był taki mój własny koszmar, który śnił mi się często na nowo i na nowo i co najgorsze, był tak realny i prawdziwy, że za każdym razem wywoływał płacz i budzenie się z krzykiem w środku nocy. Nigdy nie wiedziałam, kiedy znów zaatakuje i będę musiała przeżywać go na nowo...
- Co ci się śniło? Chcesz o tym porozmawiać? – spytał chłopak, gładząc delikatnie moją głowę, nadal trzymając mnie w objęciach.
Przełknęłam głośno ślinę. Jeszcze nigdy nie powiedziałam o tym nikomu... Jedyną osobą, która wiedziała, był mój brat. Zresztą... on również to przeżył i jego także dręczyły koszmary nocne. Jako jedyny w pełni mnie rozumiał... Bałam się o tym mówić, ale Harry zasługiwał na prawdę. Długo nie uda mi się ukrywać przed nim wszystkiego i wcześniej, czy później, będzie musiał się o tym wszystkim dowiedzieć... Jedynym ważnym pytaniem jest to, czy ja jestem na to gotowa?
- Przepraszam, Harry. Nie potrafię... – wyszeptałam, a chłopak mocniej przytulił mnie do siebie i ucałował troskliwie w czubek głowy.
- Nic nie szkodzi. Powiesz, kiedy będziesz gotowa – szepnął troskliwym głosem. - Chodźmy spać, dobrze? – uśmiechnął się pocieszająco i gdy kiwnęłam głową, zgasił lampkę i ułożył się na łóżku tak, że łatwo wtuliłam się w jego ciepłe ciało i tym razem zasnęłam nieco szybciej. A wszystko przez jego bliskość, która działała na mnie wyjątkowo kojąco i jego ramiona, szczelnie mnie obejmujące, w których miałam swoją własną, bezpieczną przystań...


Przepraszam za wszystkie błędy. Poprawiałam rozdział, ale kiepsko mi to poszło, bo jestem totalnie wykończona po tym dniu. Mam nadzieję, że nie są aż tak rażące. 
Dziękuję wszystkim cierpliwym i do następnego! xx.

czwartek, 27 lutego 2014

Rozdział 1 (cz. II)

Dojechaliśmy do wielkiej posiadłości moich wujków. Wielka willa, skąpana w promieniach słonecznych, odbijających się od białego śniegu, była tylko częścią wielkiej działki, jaką posiadali. Tak naprawdę, byłam tu chyba dwa razy w życiu, jak byłam mała i niewiele pamiętam.
Zawsze wiedziałam, że moja ciocia i wujek, to dość nadziani ludzie, ale teraz, kiedy miałam świadomość tego, jakie to jest ogromne i ile musiało kosztować, wszystko wywarło na mnie podwójne wrażenie. Lily razem z małą Maddie żyły w prawdziwym pałacu, a jednak tak samo jak ciocia z wujkiem, wszyscy byli normalnymi ludźmi. Pieniądze ich nie zmieniły w skąpych bogaczy bez serca, jak zwykle się o tym słyszy. Z tego co wiem, to moi wujkowie przeznaczali dość spore kwoty na różne organizacje charytatywne i na te, które pomagały rozwijać się młodym talentom. Nie potrafiłam robić nic innego, jak czuć podziw dla tych ludzi, bo tak naprawdę, to zarabiali bardzo dużo pieniędzy, wychowywali dzieci, dbali o dom i organizację którą założyli, prowadzili firmy i byli przy tym mieli czas dla rodziny. To było naprawdę godne podziwu!
Starszy kamerdyner, który stał przed drzwiami podszedł do samochodu i pomógł mojemu wujkowi z bagażami.
Wow! Nigdy nie sądziłam, że choć przez jakiś okres mojego życia, będę mieszkać w takiej willi. Wchodząc do środka, pierwsze co dało się zauważyć, to ogromny hol (jeśli można to tak w ogóle nazwać). Kamienna, czarno-biała posadzka, idealnie współgrała z stonowanym wystrojem wnętrza. Długie, kręte schody prowadziły na górę i właśnie tam skierowałam się, idąc za Lily, która miała zaprowadzić mnie do mojego tymczasowego pokoju. Wszystko stwarzało niesamowite wrażenie. Połączenie stylu klasycznego i nowoczesnego, w wystroju wnętrz, z bardzo dobrym smakiem, sprawiało, że człowiek czuł się tu jak w bajce.
- To będzie twój pokój – dziewczyna otworzyła przed nami drzwi i moim oczom ukazał się bardzo przestrzenny, urządzony nowocześnie pokój, w ogromnym łóżkiem pośrodku. Kolorystyka całego pomieszczenia utrzymywała się w czerni, bieli, która nadawała jasności, różnych odcieniach szarego i ciemno drewnianych elementach niektórych mebli. Weszłam i zaczęłam okręcać się dookoła własnej osi, próbując wychwycić każdy istotny szczegół mojego nowego lokum.
- Rozgość się, twoje bagaże zaraz powinny tu być, a ja idę do siebie – czarnowłosa uśmiechnęła się i widząc, że przytaknęłam, wyszła z pomieszczenia.
Dalej rozglądałam się po pokoju z zachwytem, a gdy rzuciłam się na łóżko, stwierdziłam, że nie ma nic lepszego od niego. Było duże, grube i bardzo miękkie.
Miałam tu wszystkiego pod dostatkiem i normalny człowiek, patrzący z boku na te dogodności, powiedziałby, że absolutnie niczego mi nie brakuje.
I tu by się grubo mylił. Jedynej rzeczy, a raczej jedyną osobą, której mi tu brakowało w tym momencie był Harry i tak właściwie, mogłabym oddać wszystkie dogodności, które właśnie były mi dane, tylko za to, żeby ze mną był.
To łóżko było naprawdę duże... dla dwóch osób. A kiedy ja odwracałam się, spoglądając na drugą połowę, nikogo tam nie widziałam... Choć tak bardzo bym chciała...
Poczułam ukłucie w sercu, kiedy wyobraziłam sobie leżącego obok mnie Harry’ego, uśmiechającego się do mnie, ukazując te słodkie dołeczki i lustrującego mnie swoimi błyszczącymi zielonymi oczami. Jego kręcone, czekoladowe loki, okalające tą piękną twarz. To wszystko co za razem miałam i czego zostałam pozbawiona. Dzieliło nas tyle kilometrów i świadomość tego, powodowała jeszcze większą tęsknotę rodzącą się w mojej głowie i sercu. Miałam ochotę płakać, ale postanowiłam być silna. To i tak niczego by nie zmieniło i Harry nadal byłby w Londynie, a ja tu, w tej nieprzyzwoicie drogiej willi mojej bogatej rodziny.
*

Wyjechała. Zostawiła mnie samego i wyjechała z wujkiem i ciocią... Tak w zasadzie to nawet nie wiem gdzie. Jedyne co wiem, to że gdzieś w głąb Anglii. Tak naprawdę nigdy wcześniej zwyczajne funkcjonowanie, nie wydawało się być tak trudne i skomplikowane, z myślą, że nie będę jej widział przez dłuższy czas. Ta dziewczyna wkraczając w moje życie, wywróciła je do góry nogami i sprawiła, że stałem się szczęśliwy i szalenie w niej zakochany. Jak jej się to udało? Jedna, drobna brunetka, potrafiła tak zamieszać w moim życiu... zaśmiałem się pod nosem i zerknąłem za okno.
Zaspy śniegu przykrywały trawę a drzewa uginały się pod ciężarem śnieżnobiałego puchu. Wraz z zimą, zaczęły się zmiany. Duże zmiany. Miałem tylko ogromną nadzieję, że nasz związek to wszystko przetrwa. Że uda nam się przezwyciężyć wszystkie przeszkody, które podrzuca nam pod nogi los i że wyjdziemy z tego silniejsi. „Innej opcji nie przyjmuję do wiadomości” Uśmiechnąłem pod nosem i wróciłem do łóżka, uwalając się na miękkim materacu. „Będzie dobrze. Musi być!” Usłyszałem brzęczenie telefonu i szybko chwyciłem urządzenie z szafki.
Już dojechaliśmy. Nawet sobie nie zdajesz sprawy z tego w jakim pałacu mieszkam, musisz kiedyś nas odwiedzić, to jest... wow! Mam takie ogromne łóżko, że zmieściłyby się w nim chyba cztery osoby, a będę w nim spać sama... to trochę niesprawiedliwe :c
Zaśmiałem się sam do siebie i szybko wklepałem odpowiedź.
Proszę Cię... tak ogromne łóżko dla siebie? To chyba raj na Ziemi! Zobaczymy co powiesz po tej nocy, kiedy się w nim prześpisz ;)

Spanie, spaniem, ale jak się obudzę, to połówka przeznaczona dla drugiej osoby będzie pusta. Wolę inne widoki zaraz po przebudzeniu...

Na przykład?

Hmm... burza loków, różowe usta i te zabójcze zielone oczy! Chyba kojarzysz?

Eee... możliwe. Ale nigdy nie widziałem na własne oczy ;p Przystojny?

Jak cholera!

Uu... „jak cholera”? To musi być naprawdę gorący towar... ;>

Aż idzie się poparzyć! ;) Dlatego fajnie by było, gdyby ze mną był. Nie byłoby mi zimno samej w tak wielkim łóżku! :c

Oh... to życie faktycznie jest niesprawiedliwe. Wiem, że to głupie pytanie, bo dopiero wyjechałaś, ale kiedy przyjedziesz na weekend do Londynu?

Jeszcze nie rozmawiałam z ciocią, ale chciałabym przyjeżdżać co tydzień. Miejmy nadzieję, że się zgodzi, bo nie wiem jak wytrzymam więcej niż tydzień, bez zobaczenia się z Tobą... :(

Ja nie wiem, jak wytrzymam dwa dni... Oby się udało!

Bądźmy dobrej nadziei. Muszę lecieć, bo wołają na obiad. Ugh... to będzie dziwne. Do usłyszenia, kocham Cię! Xx.

Ja Ciebie też, aniołku xx.
*
To będzie dziwne. Przyzwyczajenie się do zasad panujących w tym domu. I nie chodzi o żadne zakazy, czy przymusy. Po prostu, każdy dom ma własny rytm życia i dostosowanie się do nowego, kiedy nie miało się ustalonego harmonogramu, a tu nawet dania są zwykle w tych samych porach... To będzie zdecydowanie dziwne.
Ostatnio jadłam obiad w pełnym gronie rodzinnym kiedy... kiedy moi rodzice żyli. Mój zwykły dzień wyglądał dotychczas tak, że wstawałam, jadłam śniadanie, szłam do szkoły, potem gdy z niej wracałam gotowałam obiad dla siebie i Dany’ego, lub od razu zabierałam się za naukę i porządki. Tutaj było inaczej. W większej mierze porządek utrzymywała gospodyni, i czasem, gdy cioci nie było, gotowała też obiady. Kamerdynerem był Ben. Mężczyzna w średnim wieku, który wydawał się być bardzo miły, uprzejmy i wyrozumiały. Biło od niego spokojem i cierpliwością, dzięki czemu człowiek w jego obecności nie czuł się skrępowany.
Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy jeść pyszny obiad. Fajnie było zrobić coś w ‘rodzinnym’ gronie i poza tym, że wiedziałam o tym jak bardzo będzie mi brakować Harry’ego, cieszyłam się że to właśnie z nimi spędzę ten czas. „Lepiej z nimi, niż w jakimś domu opieki, czy niewiadomo czym...”
Zastanawiałam się, czy poruszyć ten temat teraz, przy wszystkich, czy lepiej porozmawiać z ciocią na osobności. Wiedziałam, że czeka mnie wiele zmian. Będę musiała zapisać się do tutejszej prywatnej szkoły muzycznej, dostosować się do wszelkich panujących tu zasad. To na początku na pewno nie będzie łatwe, ale pomimo to, chciałam znaleźć sobie jeszcze jakąś dorywczą pracę, dzięki której nie będę musiała być zdana finansowo tylko na ciocię i wujka, ale też trochę sama odrobić. Postanowiłam jednak nie poruszać tego tematu przy obiedzie, tylko porozmawiać z ciocią na osobności. I tak też zrobiłam...

Tydzień później.

Nic nie mogło zepsuć mi dzisiejszego humoru. Pożyczyłam od wujka jeden z jego wielu samochodów i jechałam przy akompaniamencie płyty Ed’a Sheerana do Londynu. Nie mogłam się doczekać, aż dojadę i zobaczę Harry’ego. Chłopak wiedział, że mam przyjechać w niedzielę, ale po namówieniu cioci zgodziła się żebym spędziła weekend w Londynie, więc wyjechałam już w sobotę rano i postanowiłam zrobić mu niespodziankę. Nie mogłam narzekać na pogodę. Co prawda wszystko zasnute było mleczną mgłą, ale przynajmniej nie było śniegu, który przez ostatnie dni uporczywie padał, zasypując wszystkie drogi i uniemożliwiając przejazd na niektórych z nich. 
Sięgnęłam po kubek aromatycznej kawy, którą kupiłam na stacji benzynowej. Drogi o tej porze były praktycznie puste. Nie było się co dziwić. Niewiele osób jeździ samochodami o tej porze, kiedy jest sobota i można dłużej wylegiwać się w łóżku... No może poza tymi, którzy pracują.
Dojechałam bezpiecznie do Londynu i zaparkowałam pod domem Harry’ego. Światło w kuchni się paliło i widziałam w oknie krzątającą się po niej Janette. Podeszłam więc do drzwi i zapukałam cicho. Nie minęło sporo czasu, kiedy drzwi otworzyły się i stanęła w nich uśmiechnięta brunetka.
- Cześć Nathalie! - Zaprosiła mnie do środka i po ściągnięciu butów i płaszcza udałam się za nią do kuchni. 
- Nie miałaś przyjechać dopiero jutro? – spytała robiąc coś przy blacie kuchennym.
- Taki był plan, ale udało mi się przekonać ciocię i przyjechałam do Londynu na weekend. Chciałam zrobić Harry’emu niespodziankę. – Janette w międzyczasie zrobiła dodatkową herbatę i usiadła przede mną, stawiając na stole dwa kubki parującego napoju.
- Super, myślę, że będzie w siódmym niebie jak cię zobaczy. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki szczęśliwy chodził po domu, jak dowiedział się, że uda ci się przyjechać w ten weekend – puściła mi oczko a ja uśmiechnęłam się pod nosem, wyobrażając sobie rozpromienionego chłopaka, z wielkim uśmiechem na twarzy i dwoma dołeczkami w rumianych policzkach.
- Jeszcze mu się znudzę, bo udało mi się wynegocjować cotygodniowe wyjazdy do Londynu – uśmiechnęłam się popijając herbatę. – A co tam słychać u ciebie? Jakieś gorące newsy? – uniosłam brew.
- Hm... jest to bardzo prawdopodobne, że moja passa się w końcu odwróciła. – uśmiechnęła się tajemniczo, a kiedy zauważyła, że chcę już pytać o szczegóły, dodała – Ale nic więcej nie powiem! Nie chcę zapeszyć – zaczęła się bronić, przed małym przesłuchaniem.
- Harry jest u siebie? – spytałam się biorąc kolejnego łyka.
- Tak, na górze – Janette po wypiciu herbaty wstała i sprzątając po swoim śniadaniu dodała. – Jeśli jesteś głodna, to nie krępuj się i zrób sobie jakieś kanapki, czy na co tam masz ochotę. Ja muszę się zbierać już do pracy. Z takim ‘wymagającym’ szefem, lepiej się nie spóźnić – przewróciła teatralnie oczami.
- Dobrze. Dziękuję i powodzenia w pracy w takim wypadku – mrugnęłam do niej na co ona się uśmiechnęła.
- Modlę się o to, żeby jednak go nie było – zaśmiała się i wyszła z kuchni.
Zaczęłam gmerać w lodówce w poszukiwaniu czegoś co Harry lubi i gdy znalazłam, zrobiłam mu pyszne kanapki, gorącą herbatę i ułożyłam wszystko na tackę.
Janette już chwilę temu wyszła, a ja wziąwszy śniadanie dla Harry’ego, udałam się na górę i weszłam najciszej jak potrafiłam do jego pokoju. Postawiłam tackę na biurku i usiadłam na obrotowym krześle, wpatrując się w śpiącego chłopaka.
Rozchylone lekko, różowe usta, przez które miarowo oddychał, i loki, które pospadały mu na czoło, sprawiały, że wyglądał naprawdę uroczo. Naga klatka piersiowa, przykryta była białą, puchową kołdrą, a jego całe ciało było śmiesznie pozawijane w całość. Rozłożony był na całym materacu, spał na brzuchu z przekręconą głową w moją stronę i jedna noga zwisała mu z łóżka. Wyglądało to dosyć komicznie.
Nie wiem, ile tak siedziałam wpatrując się w jego spokojną twarz, kiedy spał, ale w końcu zaczął się obracać i powoli budzić. Mruczał coś nieskładnego pod nosem i zaczął przeciągać się jak mały kotek.
- Dzień dobry, kochanie – powiedziałam cicho, kiedy powoli otwierał oczy.
- O Nathalie! Wiesz, że śniło mi się, że tu byłaś? – powiedział jeszcze z nie do końca otwartymi oczami i na jego twarzy zakwitł piękny uśmiech. Przetarł zaspane powieki i otworzył szerzej oczy a na jego twarzy wymalował się czysty szok. – NATHALIE?! – prawie podskoczył przestraszony i nie wiem jakim cudem, znalazł się na krawędzi łóżka po drugiej stronie i spadł z niego wielkim hukiem.
Sama nie wiedziałam, czy dam radę w tym momencie wstać i mu pomóc, bo dostałam napadu śmiechu. Chłopak jęknął z bólu i chyba tylko to przekonało mnie do tego, że warto jednak coś z tym zrobić. Podeszłam do niego i widziałam jak trzyma się za głowę i na jego twarzy widać wielki grymas niezadowolenia. Dalej był zawinięty w białej kołdrze i wyglądał jak kokon. Podałam mu rękę i powoli wstał siadając na łóżku.
- Chyba jednak wolałbym, żeby ktoś mnie uszczypnął... – mruknął masując głowę. – Jeszcze nigdy nie obudziłem się w tak rekordowym tempie.
- Widzisz, potrafię zdziałać cuda – wyszczerzyłam się cwanie.
- Dobra, zróbmy tą pobudkę jeszcze raz, bo ta była niezadowalająca. Przynajmniej dla mojej głowy – wlazł ponownie na łóżko i położył się na nim zamykając oczy i wzdychając. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. „Jak dziecko...” Wstałam i podeszłam od drugiej strony, kładąc się obok niego i całując jego miękkie wargi. Chłopak momentalnie otworzył oczy i czułam, jak uśmiecha się przez pocałunek. Gdy oderwaliśmy się od siebie z mlaskiem, popatrzył na mnie z tymi iskierkami w oczach.
- Tak. Takie budzenie to zamawiam sobie codziennie – wyszczerzył się jak małe dziecko, na widok Disnaylandu i przyciągnął mnie do kolejnego pocałunku. – Tego mi brakowało – uśmiechnął się opierając swoje czoło o moje.
- Tęskniłam... – mruknęłam, przymykając oczy.
- Ja też, aniołku. Ja też... – westchnął po czym mocno mnie do siebie przytulił.
*

Harry wypił herbatę i zjadł kanapki, które mu przygotowałam a potem leżeliśmy razem w jego łóżku wtuleni w siebie i rozmawialiśmy o wszystkim, co się działo po moim wyjeździe. Dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy i również tego, że zostaliśmy zaproszeni przez Louisa i El w sobotę za tydzień na jakieś małe świętowanie. Co prawda nikt nie wiedział czego, ale obiecaliśmy, że przyjdziemy, więc nie było innego wyjścia, jak za tydzień spotkać się z przyjaciółmi. Czułam się tak niesamowicie w ciepłych ramionach Harry’ego. Cały świat dookoła dla mnie nie istniał i byliśmy tylko ja i on. Jakby ktoś na chwilę włączył pauzę, i wszystko zawisło w powietrzu. Czułam jego ciepły oddech, kiedy leżałam na jego torsie, bawiąc się i sunąc palcami po ciepłej skórze. Jego klatka piersiowa unosiła się miarowo i czułam rytmiczne bicie jego serca.
- To co dziś robimy? – spytałam po chwili.
- Jak dla mnie możemy tak leżeć przez cały dzień, a potem spać całą noc – mruknął pod nosem.
- No proszę cię... będziemy się tak cały dzień lenić? – uniosłam się i odwróciłam głowę, patrząc prosto w jego zielone tęczówki. – Nie ma mowy, leniu! Idziemy się przejść, lub zrobić coś pożytecznego...
- W łóżku też można robić wiele pożytecznych rzeczy – powiedział z tym wrednym uśmieszkiem i charakterystycznym błyskiem w oku. Poczułam jak moje policzki się czerwienią i przeklinałam się w myślach, za to, że nie potrafię tego w jakikolwiek sposób kontrolować.
- Tak, ale o wiele pożyteczniejsze rzeczy, robi się na zewnątrz, na świeżym powietrzu. Wstawaj! Szkoda dnia! – sama wstałam i przeciągnęłam się, prostując kości. Harry niechętnie, ale zwlekł się w końcu z łóżka i poczłapał do łazienki. Ja w tym czasie zaniosłam brudne naczynia ze śniadania i zeszłam na dół do kuchni. Włączyłam radio i w rytmie przebojów, lecących w nim, tańczyłam po całej kuchni, robiąc porządki. Zaczęłam śpiewać pod nosem, dopóki do pomieszczenia nie wszedł brązowowłosy chłopak. Chwycił mnie w ramiona i obracał wokół własnej osi, a gdy przestał porwał mnie do tańca i szaleliśmy po całej kuchni. Harry tak się rozkręcił, że prawie wylądowaliśmy na framudze w wejściu, ale na szczęście ją wyminęliśmy, i znajdowaliśmy się teraz w przedpokoju. Piosenka jeszcze się nie skończyła, a my usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Zatrzymaliśmy się i popatrzyłam zdezorientowana na Harry’ego. On zrobił zamyśloną minę, po czym pacną się w czoło, szepcząc pod nosem coś w stylu „cholera, całkowicie zapomniałem!”. Podszedł do drzwi i otworzył je. Nawet nie zdążył się przesunąć, kiedy do środka wparował roztrzepany Louis.
- Matko, już myślałem, że zapomniałeś – zgromił go wzrokiem. Harry posłał mi wymowne spojrzenie, po czym wrócił do Louisa.
- Ja? No co ty... nigdy w życiu – mruknął, zamykając drzwi. – A tak w ogóle, to cześć Lou. Miło cię widzieć – wywrócił oczami, a ja zachichotałam pod nosem.
- O matko! Nathalie! – Louis jakby dopiero teraz zauważył, że tu stoję i rozpromienił się cały, podchodząc, chwytając mnie w ramiona i całując w policzek. Widziałam minę Harry’ego w tym momencie i omal znów nie wybuchłam śmiechem.
- Lou, czy ty coś jarałeś? – spytałam, kiedy mnie puścił, powstrzymując śmiech.
- Niee... on ma tak zawsze – mruknął Harry. Louis jakby nie przejmując się tym, co o nim mówimy, złapał mnie za ramiona, żebym stała dokładnie naprzeciwko niego.
 – Spadłaś mi z nieba... dosłownie! Pomożesz nam wybrać! – powiedział wyszczerzony, z dozą ulgi w głosie. – Ten tu, pewnie decydowałby się jak stara babcia, która z tysiąca wolnych miejsc musi wybrać jedno w autobusie, i nie pomógłby mi w żaden sposób – prychnął, a teraz to mój chłopak zgromił bruneta wzrokiem. – Sorry... Harry jest gorszy niż babcia. Taka to przynajmniej jak znajdzie sobie jakąś ofiarę, siedzącą na jednym z tych stu krzeseł, to chociaż wie już, gdzie chce siedzieć – dodał, dolewając oliwy do ognia, na co ja parsknęłam śmiechem, patrząc na Harry’ego, który stał z założonymi na piersi rękami, jakby czekając, co przyjaciel jeszcze powie.
- Wiesz co Louis... ja przynajmniej dokonuje dobrego wyboru, a nie biorę pierwsze lepsze gówno – zaczął się bronić.
- Ble, ble, ble... zobaczymy, kto się szybciej na coś zdecyduje – Louis zaczął przedrzeźniać jego głos.
- Dobra... wszystko okej, ale może mi ktoś w końcu powiedzieć, co wybierać? – spojrzałam na obu, a Lou odwrócił się do mnie i odpowiedział:
- Jak to co?! Mój pierścionek zaręczynowy! 


Tym oto, myślę, że miłym akcentem, zakańczamy ten rozdział. 
Jak myślicie, Louis znajdzie to czego szuka? :)
Dziękuję wszystkim za cierpliwość. (Przepraszam, bo mam wrażenie, że ten rozdział jest nudny jak flaki z olejem... serio.) Wiem, że dodanie tego rozdziału długo trwało, ale skończyły się ferie, a wraz z nimi zaczęła szkoła i masa innych obowiązków na głowie... Sprawdzian na sprawdzianie, kartkówki, pytania... masakra. Jeszcze dokładając do tego, sama ostatnio mam gorsze dni i nie mam ochoty pisać, bo wtedy to by chyba z tego jakaś drama wyszła. Mam ogromną nadzieję, że następny da mi się napisać jednak trochę wcześniej i dodać.
Miłego dnia! :) xx. 

sobota, 8 lutego 2014

Rozdział 19 (EPILOG cz. I)

Dzisiejszy dzień był wyjątkowy. Wstałam rano i pierwsze co przykuło moją uwagę, to białe płatki śniegu spadające z nieba. Podeszłam do okna i rozsunęłam całkowicie zasłony uśmiechając się sama do siebie. Wszystko było wprost jak z bajki.
Trawniki, samochody, droga a nawet drzewa były w śniegu i cała okolica stała się dzięki temu bardziej magiczna. Ta pora roku chyba każdemu kojarzyła się ze świętami. Dla jednych były to mniej, a dla innych bardziej szczęśliwe wspomnienia, ale u mnie zawsze sprawiały, że się uśmiechałam. Przypominały mi o rodzicach. O mojej nadopiekuńczej i zawsze uśmiechniętej mamie i o tacie, który często lubił żartować, ale był też bardzo mądry i wyrozumiały.
Wysunęłam szufladę z małej komódki stojącej przy łóżku i usiadłam na nim. Wyciągnęłam z szuflady zdjęcie sprzed kilku lat. Rzadko je stamtąd wyciągałam, ponieważ pomimo dobrych wspomnień, przynosiło rozrywający ból... ból straty.
Przedstawiało moich rodziców i było zrobione właśnie w święta Bożego Narodzenia. Wysoki mężczyzna, o kruczoczarnych włosach, trzymający w ramionach uśmiechniętą brunetkę. Z jej oczu biła taka niewytłumaczalna dobroć i ciepło i taka właśnie była. Bardzo dobra, oddana rodzinie i bliskim, kochająca wszystkich ponad możliwą skalę i kochana przez wszystkich równie mocno.
Zamknęłam zdjęcie z powrotem do szuflady i pociągnęłam nosem. Wspomnienia... Czasem takie wspaniałe, ale jednak bolesne. Uderzają najczęściej w najmniej spodziewanym momencie jak piorun z zachmurzonego nieba. Niby się tego spodziewasz, ale jednak cię zaskakuje. Czasem są tak bardzo pozytywne, że uśmiechasz się i nie możesz przestać, a czasami są tak przykre, że wywiercają wielką dziurę w twoim sercu, którą strasznie ciężko potem załatać i przez najbliższy czas chodzisz jak wrak człowieka, myśląc tylko o jednym. O niechcianym wspomnieniu w twojej głowie.
Moje wspomnienie o rodzicach, nie było ani tak bardzo dołujące, ani jakoś mega szczęśliwe. Kochałam je, bo zostały mi po rodzicach tylko wspomnienia i pewne rzeczy, ale z drugiej strony, czułam się nieźle zrujnowana, wspominając czasy, kiedy byliśmy razem, to, jakie życie było wtedy prostsze, a przede wszystkim to, jaką byłam osobą. Te wszystkie zdarzenia, i wszystko co przeszliśmy z Dany’m przez ten trudny okres czasu, odbiło się na nas i sprawiło, że byliśmy całkiem inni. Bardziej ostrożni, mniej korzystający z życia, zamknięci w sobie i niekiedy przerażeni. To, jak czułam się, gdy budziłam się z krzykiem po kolejnym koszmarze, lub to, jak widziałam Dany’ego staczającego się na samo dno, przez częste imprezy i problem z alkoholem tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że wyszliśmy z tego inni.
Jedyną różnicą pomiędzy nami było to, że ja zaczęłam odnajdywać swoje szczęście.
Harry’ego.
Przy nim bardziej otworzyłam się na otaczający mnie świat a przede wszystkim, wiedziałam, że mam kogoś u swojego boku z kim będę mogła porozmawiać o wszystkim, i że on będzie mnie zawsze wspierał. Jedyną przeszkodą było to, że nie byłam gotowa na to, żeby mu o tym wszystkim powiedzieć. Czułam, że to dla mnie za wcześnie. Że nie dam rady porozmawiać o tym z kimś innym niż Dany’m. Nawet po całym zdarzeniu, na sesjach terapeutycznych z psychologiem, nie potrafiłam się otworzyć. Co wizytę, przychodziłam tam i siedziałam w grafitowo-niebieskim pomieszczeniu na dużym fotelu, skulona, i nigdy nie powiedziałam praktycznie ani słowa.
Wiedziałam, że na dłuższą metę to nie ma sensu... że ukrywanie przed nim tylu rzeczy kiedyś będzie miało swoje konsekwencje, ale wiedziałam też, że zaczeka. Zdarzyło się tylko raz, że spytał się mnie o to, i kiedy powiedziałam mu, że nie jestem na to gotowa, on zrozumiał. I pomimo wielu okazji, kiedy widziałam, że chciałby wiedzieć, on po prostu nic nie mówił i trzymał mnie w ramionach, dając mi do zrozumienia, że już nie jestem sama... że mogę mu bezgranicznie zaufać.
Ubrałam się, spakowałam i zeszłam na dół do kuchni, w której urzędowała ciocia i Lily. Obie cicho o czymś rozmawiały a kiedy zauważyły moją obecność, przestały.
- Dzień dobry – przywitałam się, podchodząc do lodówki.
- Dzień dobry, kochanie. – Ciocia odwróciła się na moment i posłała mi swój promienny uśmiech. W sumie, to zawsze była bardzo podobna do mamy, ale to nigdy nie było to samo. – Masz wszystko przygotowane? – spytała troskliwym głosem a ja przytaknęłam i spuściłam wzrok na miskę z płatkami i mlekiem. Na nic innego nie było mnie stać. Jestem żałosna...
*
W szkole tego dnia panowało niezłe zamieszanie. Ze względu na nowe warunki pogodowe, wiele nauczycieli i uczniów albo nie mogło dojechać, albo mieli przyjechać spóźnieni. Nasza klasa miała dziś tak wyjątkowe szczęście, że odwołali nam pierwszą lekcje, na której mieliśmy siedzieć w bibliotece, i po trzech następnych lekcjach, zwalniali nas do domów. Chyba lepiej być nie mogło?
Udałam się do szkolnej biblioteki i położyłam rzeczy na jednym z wielu krzeseł, stojących przy długim stole. Z nudów wzięłam pierwszą lepszą gazetę i zaczęłam czytać. Wiadomości z kraju, z miasta, najnowsze wyniki sportowe... nudy. Szczerze powiedziawszy, to nawet do połowy nie przeczytałam gazety, kiedy zamknęłam ją i odłożyłam na bok. Chyba wolałam już stać przy oknie i oglądać spadające płatki śniegu oraz ludzi wchodzących i wychodzących ze szkoły.
Fajnie było obserwować wszystko, z ciepłego i suchego pomieszczenia, kiedy inni przedzierali się przez śnieżne zaspy a jeden z woźnych, ubrany jak jakiś Eskimos, starał się odgrodzić dojście do szatni i do wejścia głównego.
Ulicą rozciągniętą przed naszą szkołą przejeżdżały powoli samochody i raz po raz zdarzyło się, że przejechała nią wielka odśnieżarka lub karetka pogotowia... Tak... zima miała też swoje gorsze strony, tak jak to, że można by tylko się zastanawiać, jak bardzo szpitale są teraz oblężone ludźmi z połamanymi, odmarzniętymi, lub obitymi kończynami.
Obserwowałam dalej jak woźny walczy z łopatą i odgarnia śnieg, i jak co jakiś czas ktoś nowy przychodzi do szkoły. Nagle moim oczom ukazała się wysoka, pociągła postać w czarnym płaszczu zapiętym pod szyję, który po oblężeniu śniegowych natarć, raczej nie wyglądał już jak czarny... Długie nogi i burza loków na głowie, tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że był to Harry. Uśmiechnęłam się widząc grymas na jego twarzy, kiedy białe, zimne płatki spadały na jego twarz, tworząc nieprzyjemne uczucie. Jakaś dziewczynka przed nim poślizgnęła się na wychodzonym, zamarzniętym śniegu a on momentalnie do niej podbiegł i pomógł wstać. Owinął ją ręką w pasie i pomógł dojść do głównych drzwi, bo dziewczynka widocznie utykała na lewą nogę. „To właśnie te gorsze zimowe przypadki...” Odeszłam do okna i wymknęłam się z biblioteki. Starsza miła pani bibliotekarka była w tym momencie zajęta, więc nawet pewnie nie zauważy, że mnie brakuje.
Poszłam do głównego holu i widziałam jak Harry sadza ją na jednym z krzeseł przed sekretariatem. Dopiero teraz dało się zauważyć, że dziewczynka była co najmniej z osiem lat młodsza od nas. Mogła chodzić do drugiej? Ewentualnie trzeciej lub czwartej klasy podstawówki. Na pewno nie wyżej. Na jej twarzy widziałam kilka łez, widocznie musiała niefortunnie upaść i sobie zrobić coś poważniejszego i w mojej piersi momentalnie urosła duma, kiedy widziałam, jak Harry pomaga blondynce ściągnąć buty i kurtkę i wypytuje ją jak bardzo boli. Bez słowa podeszłam do jednego z automatów i kupiłam kubek gorącej herbaty. Wzięłam go ostrożnie, żeby się nie poparzyć i podeszłam do nich, podając go od razu młodszej dziewczynce.
- Bardzo cię boli, kochanie? – spytałam kucając przy niej. Dziewczynka pokiwała głową i ostrożnie wypiła łyk gorącej herbaty. – Poczekaj tu chwilkę, to zawołamy panią z sekretariatu, żeby zadzwoniła po twoją mamę, dobrze? – spytałam troskliwie i dostałam kolejne delikatne kiwnięcie głową w odpowiedzi. Harry posłał mi wdzięczny uśmiech i został z dziewczynką a ja udałam się do sekretariatu i poprosiłam panią o przyjście. Kobieta w średnim wieku przyszła ze mną i momentalnie zajęła się małą blondynką. Podziękowała nam i zapewniła, że zajmie się nią do przyjazdu mamy.
Udałam się z Harrym do szatni, gdzie chłopak ściągnął z siebie cały biały płaszcz i powiesił przy kaloryferze.
- Widzę, że nieźle ci dał popalić śnieg – zachichotałam stając na palcach i otrzepując jego czekoladowe loki. Chłopak syknął pod nosem, kiedy trochę śniegu wpadło mu za koszulkę a ja zrobiłam niewinną minę i popatrzyłam na niego.
- Ups... przepraszam Harry – starałam się niewinnie uśmiechnąć, ale chłopak i tak tego nie widział, bo miał przymknięte oczy i cały się spiął.
- Cholera, zimno! – chwycił koszulkę u góry przy karku i zaczął nią potrzepywać tak, aby śnieg stamtąd wyleciał. Jedyne co osiągnął, to powyginanie się na wszelkie strony świata, kiedy śnieg zleciał jeszcze niżej, na jeszcze bardziej rozgrzaną skórę pleców. Ja tylko stałam i śmiałam się z jego pozycji i min. W końcu chłopak nie wytrzymał i ściągnął przez głowę swój podkoszulek, eksponując przede mną swój umięśniony tors. Strzepał śnieg z wnętrza koszulki i powiesił ją na chwilę na kaloryferze.
Gapiłam się... Tak. Kto by się nie gapił, mając przed sobą takie widoki? Harry zaśmiał się pod nosem, a ja przeklęłam w myślach „Cholera... zauważył!” Podniosłam wzrok na jego roześmianą twarz i spłonęłam rumieńcem.
- Um... Nie chcę nic mówić, ale jesteśmy w szkolnej szatni. Może włożyłbyś coś na siebie, Harry? – spytałam unosząc brwi. – Zawsze ktoś może wejść i... – nie dokończyłam zdania, tylko cała czerwona usiadłam na drewnianej ławce.
- Spokojnie, zaraz ją założę, tylko niech chociaż odrobinę się ogrzeje, bo jest cała mokra z tyłu i zimna – posłał mi uśmiech i usiadł obok mnie. Wtuliłam się w jego nagą klatkę piersiową.
- Jesteś cieplutki – mruknęłam pod nosem. Czy to nie przypadek, że ludzie nazwali rozbudowane mięśnie brzucha mianem kaloryfera, skoro jest takie ciepłe? Ciekawe...
- Tak właściwie, to co tu robisz? Nie masz lekcji?
- Nie... odwołali nam pierwszą i kończymy po trzech. Teoretycznie, to kończę tak jak ty, chyba że waszej klasie też odwołają ostatnie. – przymknęłam oczy i starałam się o niczym nie myśleć. Ciepło ciała Harry’ego i jego upajający zapach, były jak mieszanka powodująca, że czułam się senna. Wszystkie moje mięśnie się rozluźniły i siedziałam tak, obejmując jego nagi tors i z głową na klatce piersiowej. Czułam miarowe bicie jego serca i jak jego pierś unosiła się i opadała regularnie.
Moje skupienie na oddechu Harry’ego przerwał jego głęboki głos, wyrywający mnie nieco z powolnego usypiania.
- Pamiętasz, że dziś musimy jechać pościągać szwy? – spytał spokojnym, troskliwym głosem.
- Um... tak. – Westchnęłam podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Czemu wstajesz? – spytał zdezorientowany chłopak. Przeciągnęłam się i ziewnęłam głęboko.
- Jak tak dalej pójdzie, to zasnę. A poza tym, z tego co wiem, to za niedługo jest dzwonek na przerwę. – uśmiechnęłam się do niego. Chłopak wstał i ściągnął z kaloryfera koszulkę. Sprawdził czy podeschła i włożył ją przez głowę, naciągając na tułowie. „Naciesz się póki możesz” odezwało się moje drugie, to bardziej wredne ja. Westchnęłam w myślach i zastanawiałam się nad tym jak i kiedy mu to powiem.
*
Siedzieliśmy pod gabinetem lekarskim i czekaliśmy, aż młody lekarz wezwie nas do środka. Nie czułam się najlepiej. Szpital i lekarze przyprawiali mnie o białą gorączkę i panikę. Starałam się tego nie dawać po sobie poznać, ale widać nie do końca mi to wychodziło, bo poczułam jak Harry chwyta moją dłoń i zaczyna kreślić na niej jakieś kółka. Byłam tak pochłonięta tym chaosem w mojej głowie, który tworzyły myśli, że nawet nie zauważyłam, ani nie usłyszałam jak lekarz wyszedł i nas poprosił. Gdyby nie Harry, który zaczynał wstawać i odezwał się do mnie, pewnie nadal siedziałabym tam i się nie ruszyła. Przełknęłam głośno ślinę i weszłam przed Harrym do gabinetu. Przecież nie może być tak źle, prawda?
Młody lekarz, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że nie miał trzydziestu lat, kazał położyć mi się na leżance i podciągnąć bluzkę do góry. Zrobiłam tak i popatrzyłam na Harry’ego, który siedział obok mnie i uśmiechał się dodając mi otuchy. Wolałam nie patrzeć na to wszystko, co robił lekarz, więc po prostu wpatrywałam się w chłopaka. Zielone oczy, dołeczki w policzkach i ten piękny uśmiech. Rozciągnięte w pocieszającym uśmiechu, różowe usta, które gdybym tylko mogła, całowałabym przez cały czas. Były takie miękkie i delikatne, kiedy sunęły po moich z zatrważającym pocałunku.
Widziałam wesołe iskierki w oczach Harry’ego, ale wiedziałam również, że jego dzisiejsze szczęście, wcale nie potrwa długo. Nie, dopóki wszystkiego mu nie powiem...
Bałam się jego reakcji i chciałam jak najbardziej odwlec to w czasie. Chciałam móc jak najdłużej widzieć te wesołe oczy i piękny uśmiech.
- Już po wszystkim – miły głos lekarza sprawił, że oderwałam się do wpatrywania w Harry’ego i popatrzyłam na brzuch. Wszystkie szwy były zdjęte, a ja prawie tego nie poczułam. Do tego poszło to bardzo sprawnie, więc chyba nie było aż tak czego się bać... Pomijając to, że nadal nienajlepiej czułam się w tym otoczeniu i miałam ochotę jak najszybciej stąd wyjść.
- To wszystko? – spytałam patrząc jeszcze raz na ranę i na lekarza.
- Tak. Pielęgniarka założy jeszcze pani opatrunek, żeby rana zbytnio się nie zabrudziła i mogła się spokojnie zrastać, a pani musi tylko zmieniać opatrunki i smarować ranę tą maścią – podał mi tubkę. – Przyśpieszy gojenie i po smarowaniu nią, powinno wszystko ładnie się zabliźnić – uśmiechnął się i wstał ściągając gumowe rękawiczki i wrzucając je do kosza na śmieci. Pielęgniarka podeszła i założyła mi dokładny opatrunek, który obejmował całą ranę na brzuchu. Naciągnęłam podkoszulek i wstałam z łóżka.
- Dziękuję, do widzenia – powiedziałam i słysząc odpowiedź, wyszłam razem z Harrym z pomieszczenia.
- I co? Było się tak stresować, kotku? – spytał uśmiechając się i splatając nasze palce razem. Uśmiechnęłam się trochę blado i ścisnęłam jego dłoń.
*
Dojechaliśmy do mojego domu i wiedziałam, że dłużej nie mogę już tego odwlekać. To już był ten ostateczny czas, kiedy musiałam zdobyć się na odwagę i o wszystkim mu powiedzieć.
Harry odprowadził mnie na taras, pod same drzwi. Poprosiłam go, żeby jeszcze chwilę został i przez jakiś czas po prostu mu się przyglądałam. W końcu musiałam przełknąć gulę, która uformowała się w moim gardle i wydusić to z siebie... musiałam.
- Harry... jest rzecz, o której muszę Ci powiedzieć. – zaczęłam niepewnie a chłopak popatrzył na mnie nieco niezrozumiale. – J-ja... ja wyjeżdżam. Jutro. – wypuściłam z siebie i poczułam jak moje oczy powoli zachodzą łzami. Po raz pierwszy powiedziałam to na głos. Nawet przed sobą...
- Jak to? Znaczy... Boże. – odwrócił się i przeczesał nerwowo ręką włosy. Słyszałam jak jego głos lekko się załamuje kiedy mówił. Odwrócił się z powrotem do mnie i staną przyglądając mi się. – Wiedziałem, że wcześniej czy później to się stanie, ale... Czemu mi tego nie powiedziałaś wcześniej? Przecież... mogliśmy coś wymyślić... – spytał z lekkim wyrzutem i załamaniem w głosie, marszcząc brwi. Był w rozsypce. Było dokładnie tak jak myślałam, jeżeli nie jeszcze gorzej. Uśmiech i wesołe iskierki w oczach znikły w przeciągu sekundy, zaraz po tym, jak mu powiedziałam. To jeszcze bardziej sprawiało, że miałam ochotę płakać a moje serce rozpadało się na miliony małych cząsteczek. Czułam się okropnie w stosunku do niego.
- Harry... to nie jest takie proste – szepnęłam. – Nie uważasz, że lepiej spędziliśmy ten czas, kiedy nie wiedziałeś o moim wyjeździe? – spytałam z nadzieją. – Przecież doskonale wiesz, że gdybym powiedziała Ci wcześniej, to przez te kilkanaście dni żylibyśmy pod presją mojego wyjazdu i wcale nie byłoby lepiej... Wybrałam słuszną decyzję, mówiąc ci o tym teraz, dobrze?
- Nie... znaczy, nie wiem! – powiedział kręcąc głową. – Ja... ja po prostu nie chcę cię stracić, rozumiesz? – powiedział łapiąc moją twarz i wpatrując się w oczy. – Nie chcę cię stracić... – powtórzył brzmiąc jak kompletnie zraniony. „Zraniony przeze mnie...”
- Nie stracisz Harry... Przecież będziemy do siebie dzwonić, będę tu przyjeżdżała... zobaczysz... damy radę. – spróbowałam się uśmiechnąć, ale ten uśmiech przeszyty był wewnętrznym bólem. Kolejnym bólem straty.
- Obiecujesz? – spytał lustrując moje tęczówki.
- Obiecuję. – przytaknęłam i przyciągnęłam go do ostatniego pocałunku. Usta Harry’ego błądziły po moich z namiętnością ale i delikatnością za razem. Ten pocałunek trwał długo i był taki wyjątkowy, jakby dosłownie, jutra miało nie być. Oderwaliśmy się od siebie i położyłam swoje czoło na jego, przymykając oczy i czując jego ciepły oddech na wargach.
- Kocham cię, Harry. Proszę... nigdy o tym nie zapomnij – szepnęłam prosto w jego rozchylone, różowe usta.
- Ja ciebie też kocham, aniołku. Nigdy o tobie nie zapomnę – uśmiechnął się delikatnie i jeszcze raz połączył nasze usta w krótszym, ale równie namiętnym pocałunku.


Tak więc za nami epilog części pierwszej. Na to wygląda, że będzie druga, choć po tym rozdziale mam ochotę zapaść się pod ziemię, bo czytając go, stwierdziłam, że to powinno być w TOP najgorszych rozdziałów... serio. 
Dziękuję wam za wszystko i miłego weekendu! Xx. 

sobota, 1 lutego 2014

Rozdział 18

Po powrocie do domu, zrobiłem sobie obiado-kolację i poszedłem do swojego pokoju, żeby pouczyć się na sprawdzian z matematyki. Za oknem zaczęło się ściemniać i wiatr wzmógł na sile. Zamknąłem uchylone okno i usiadłem wygodnie na łóżku otwierając książki. „Matematyka wzywa!” Szczerze powiedziawszy, to moje myśli zajmowało dosłownie wszystko, poza matematyką. A szczególnie dziwne zachowanie Nathalie... „To że potrzebowała coś załatwić, jest dziwne?” No dobra... może robię z igły widły... „Może?” Dobra siedź już cicho!
Postarałem się skupić tylko i wyłącznie na matematyce i odepchnąć wszystkie myśli i wątpliwości, które zrodziły się w mojej głowie. Powtarzałem wszystkie potrzebne wzory i własności do sprawdzianu, kiedy usłyszałem ciche pukanie do moich drzwi. „A jednak nie dane jest mi się przez chwilę skupić i pouczyć...”
- Proszę! – krzyknąłem patrząc na drewnianą powłokę. Drzwi się otworzyły i stanęła w nich Jane, z moim telefonem w ręce.
- Zostawiłeś telefon na dole i chyba przyszedł ci jakiś sms. – Podeszła do mnie i wręczyła mi urządzenie. Podziękowałem i odblokowałem dotykowy ekran. – Robię sobie gorącą czekoladę, też chcesz? – spytała odwracając się jeszcze przy drzwiach.
- Nie... Mam jeszcze herbatę, ale dzięki za propozycje – posłałem jej uśmiech i Janette wyszła, zostawiając mnie samego.
Otwarłem wiadomość, której nadawcą jak się okazało, była Lily:
„Mógłbyś spytać się Nath, kiedy wraca do domu?”
Zmarszczyłem brwi, skonsternowany. „Ale zaraz, zaraz...” Przeczytałem jeszcze raz wiadomość, i kolejny, ale to nie były żadne przewidzenia, tylko słowo w słowo, literka, po literce, było tak napisane. Pomyślałem, że to pomyłka, i Lily może zapomniała, że Nathalie miała pojechać coś załatwić po szkole i myślała, że dziewczyna będzie u mnie. Dla pewności wybrałem numer czarnowłosej i przyłożyłem telefon do ucha. Po dwóch sygnałach w słuchawce usłyszałem przyjazny głos dziewczyny.
- Hej Harry. To jak? Wiesz, kiedy Nathalie wraca? – spytała.
- Lily, Nathalie u mnie nie ma... – mruknąłem do telefonu i odpowiedziała mi cisza, a potem wzburzony głos dziewczyny.
- Ale jak to? Przecież napisała mi sms’a, żebym powiedziała mamie, że po szkole idzie do ciebie i będziecie się razem uczyć! – jęknęła zdenerwowana.
- Mi po szkole powiedziała, że musi jechać coś załatwić i nawet nie dała się odwieźć... – powiedziałem wstając z łóżka.
- Boże... gdzie ona się podziewa? – dziewczyna naprawdę zaczęła się o nią martwić. Ja też. Zacząłem szukać w głowie pomysłu, gdzie Nathalie mogłaby się w tym momencie znajdować. „O nie...” jęknąłem w myślach.
- Chyba wiem, gdzie może być. Muszę kończyć, jak coś to jesteśmy w kontakcie – powiedziałem pośpiesznie.
- Ale gdz... – nie dałem dziewczynie dokończyć, tylko rozłączyłem się i czym prędzej zbiegłem po schodach na dół. Wciągnąłem na nogi buty i założyłem płaszcz, sięgnąłem po kluczyki do samochodu, leżące na stoliczku w holu, i krzycząc Janette, że muszę natychmiast wyjść, wybiegłem z domu.
*
Z jednej strony, czułam się okropnie okłamując najbliższych, jednak z drugiej, strasznie tego potrzebowałam. Czułam ulgę po tej wizycie... Po prostu musiałam z nim porozmawiać, przytulić się do niego i poczuć, że po prostu jest. Bez względu na to, ile zła wyrządził, był moim bratem a za razem przyjacielem. Po tym wszystkim, co przeszliśmy w życiu, pomimo tego, że jedno wydarzenie wywróciło nasze życia do góry nogami i oboje wyszliśmy z tego, jako całkowicie inne osoby, zawsze trzymaliśmy się razem i cholernie za tym tęskniłam, kiedy ostatnimi czasami oddalaliśmy się od siebie. To pobicie... a raczej pobicia... już dawno mu to wybaczyłam. Miałam świadomość tego, że całkowicie się pogubił i nie mógł z tego wybrnąć, ale widząc go teraz, siedzącego obok mnie na kanapie, wydawało mi się, że już coś się zmieniło. Był o wiele spokojniejszy i opanowany i nie było czuć w pobliżu ani kropli alkoholu. Nie pytałam go o to, ale w duszy byłam z niego dumna, bo przez ostatni incydent, kiedy był na totalnym dnie, widocznie odbił się od niego i wszystko zmierzało ku lepszej drodze. „Miejmy taką nadzieję...”
Pomimo tego, że wszyscy skreślili już Dany’ego, wierzyłam w to, że mu się uda. Znałam go i wiedziałam, że będzie walczył. Ciocia razem z wujkiem, i nawet Harry, chcieli ograniczyć mi możliwość spotkania się z bratem do zera. Nie wiedzieli tylko jednego... Potrzebowałam go jak nikogo innego, ponieważ on jako jedyny w pełni mnie rozumiał i nie potrzebował żadnych szczegółów... Przeszedł przez to piekło co ja i doskonale mnie rozumiał, wiedział, kiedy potrzebuję o czymś pogadać, lub jeśli wolę po prostu się wypłakać i nic nie mówić. Zresztą... tak też było teraz. Siedzieliśmy na dużej kanapie w salonie. Siedziałam oparta o podłokietnik i podkulonymi nogami, objętymi rękami. Dany siedział naprzeciwko i wpatrywał się we mnie.
Kiedy do niego przyszłam, przepraszał mnie chyba ze sto razy. Rozmawialiśmy przez chwilę i opowiedziałam mu o moim śnie. Przypominając sobie ten koszmar poczułam napływające łzy, ale silne i opiekuńcze objęcia mojego brata zniwelowały wszystko jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Potem usiedliśmy tutaj i do tej pory siedzieliśmy ze sobą w całkowitej ciszy.
Po głowie krążyło mi wiele myśli, ale tak naprawdę jedna z nich przebijała się ponad wszystkie. „Powiedzieć mu, czy nie?”. Nie byłam pewna, jak na to zareaguje... w ogóle to, że zaczął jakoś wychodzić z tego bagna, było cudowne, ale bałam się, że ta wiadomość może to zniszczyć. Z drugiej strony nie chciałam go okłamywać. To wszystko było tak pogmatwane! Nie chciałam niczego zepsuć, a miałam pięćdziesiąt procent szansy, na to, że dobrze to przyjmie. Bałam się zaryzykować...
Wyciągnęłam telefon, który brzęczał w mojej kieszeni już któryś raz. Dotychczas go ignorowałam, ale po pewnym czasie działał mi trochę na nerwy i chciałam go wyłączyć. Zobaczyłam kilka nieodebranych połączeń od Lily i od Harry’ego. „Nie jest dobrze...”. Schowałam telefon do kieszeni spodni i wstałam z kanapy. Dany zrobił to samo.
- Muszę już iść – mruknęłam i popatrzyłam na brata. Chwilę tak staliśmy, ale w końcu podeszłam do niego i po prostu wtuliłam się w jego tors. Na początku był zdziwiony, ale po chwili oddał uścisk i mocno mnie przytulił. – Będę za tobą tęskniła, Dany – powiedziałam cicho, zastanawiając się nad głębszym sensem tych słów.
- Ja za tobą też, młoda – nie widziałam jego twarzy, ale mogłam się założyć, że w tym momencie się uśmiechnął. – Jak będziesz miała jakieś kłopoty, albo problemy, to przychodź. – Pogładził mnie po plecach i puścił.
- Dobrze. Ale ty obiecaj mi, że nie będziesz się w żadne pakował – popatrzyłam na niego spod uniesionych brwi a on pokiwał tylko głową.
- Dam radę. Od jutra chodzę na odwyk. W zasadzie, jestem na odwyku już od jakiegoś czasu, ale będę miał zajęcia z psychologiem, żeby sobie w tym wszystkim poradzić – posłał mi uśmiech. – Nie martw się o mnie, dam sobie radę. – Powiedział to wszystko z taką pewnością siebie, że naprawdę mu uwierzyłam. Nie mam pojęcia, jak będzie z tym wszystkim na dłuższą metę, ale teraz, w tym momencie, widziałam, że jest na tyle silny, żeby sobie z tym wszystkim poradzić.
Ubrałam się i jeszcze raz pożegnałam z bratem.
- Trzymaj się i nie rób nic głupiego, Dany. Jakbyś czegoś potrzebował to daj znać. Jesteśmy w kontakcie – powiedziałam i ostatni raz przytuliłam się do niego, przed wyjściem z domu.
Zamknęłam za sobą drzwi i owinęłam się szczelniej płaszczem. Pozapinałam wszystkie guziki i poprawiłam szalik. Przez wiatr hulający na zewnątrz, było naprawdę zimno. Przeszłam na drugą stronę ulicy i mój wzrok, przykuło duże, czarne auto i postać, która stała oparta o nie. Postać, którą zbyt dobrze znałam. „O nie...”.
Harry stał dalej w tym samym miejscu, oparty o auto, z rękami założonymi na klatce piersiowej. Patrzył na mnie i doskonale wiedział, że ja również go zauważyłam. „Teraz nie ma już odwrotu”.
Podeszłam do niego niepewnie, nawet nie drgnął. Patrzył nadal na mnie i teraz, w oświetleniu latarni mogłam zauważyć po wyrazie jego twarzy, że walczy sam ze sobą. Miał zaciśniętą szczękę i przymknął nieco oczy, kiedy do niego podeszłam.
- Proszę cię Nathalie... nie próbuj wmówić mi teraz, że byłaś coś załatwić, lub że ciocia pozwoliła ci tu przyjść... Po prostu... nie kłam. – Powiedział oschle, a ja poczułam jak w moich oczach zbierają się łzy. Coś pękało wewnątrz mnie, kiedy był taki w stosunku do mnie. Taki zimny i bezuczuciowy.
- P-przepraszam – sama nie wiem, czy to był bardziej cichy szept, czy jęk. Zaciskając usta i próbowałam się nie rozpłakać.
- Za co mnie przepraszasz? Za to, że twoja ciocia, ja i inni twoi bliscy próbują cię w jakikolwiek sposób ochronić przez kolejnym skrzywdzeniem przez brata? – spytał i w tym momencie pokazał jakieś emocje. Był skrzywdzony... był skrzywdzony, a to wszystko przeze mnie.
- Za to, że cię okłamałam... – szepnęłam czując jak krople łez spływają po rozgrzanych policzkach. – Przepraszam Harry. On naprawdę się zmienił... – dodałam, choć sama nie wiem, czy dobrze, że to zrobiłam.
- Nath... Może ci się teraz wydawać, że się zmienił. Może faktycznie się trochę zmienił. Ale ludzie nie zmieniają się z dnia na dzień... owszem. Pod wpływem jakiś bardzo mocno oddziałujących na nich wydarzeń potrafią się zmienić. Zamknąć się w sobie, czy popaść w depresje. – „Tak jak ja...” dodała moja podświadomość. – Ale nigdy nie zmieniają się całkowicie w tak krótkim czasie. Przed nim jest bardzo długa droga, zanim będzie można stwierdzić, że wszystko jest w porządku. Nigdy nie wiesz, kiedy coś się stanie i znów powtórzy się to, co się stało. A my wszyscy, po prostu się o ciebie boimy. – Dodał a łzy lecące po moich policzkach i zapełniające mi oczy, całkowicie zamazały mi wzrok i zaczęłam cicho szlochać pod nosem. – Nie robimy ci tego na złość, tylko po to, żeby uchronić cię przed nim.
Nie zasłużyłam na to. Harry powinien być na mnie zły, wściekły, a on po prostu przytulił mnie i dał mi się wypłakać w ramię. Chyba naprawdę nie doceniałam tego, co mam. Chłopak mógłby być tak urażony, przez to, że go okłamałam, że mógł po prostu mnie odwieźć (albo nawet tego nie robić) i nie odzywać się do mnie przez dłuższy czas. A my po prostu staliśmy przy jego samochodzie, ja wczepiona w jego ciepłe ciało, jakby było ostatnią deską ratunku, a on mocno mnie przytulający i szepczący uspakajające słowa do ucha. Po jakimś czasie stania na zimnie, Harry zaproponował, żebyśmy już wracali. Przytaknęłam, wsiedliśmy do samochodu i chłopak zawiózł mnie do domu.
*
Byłem przez chwilę zły... szczególnie wtedy, kiedy zobaczyłem ją wychodzącą z domu. Właśnie wtedy moje przypuszczenia się potwierdziły i wiedziałem, że pomimo naszych prób oderwania jej od Dany’ego, ona tam poszła. Nie byłem aż tak zły ze względu na to, że mnie okłamała. Bardziej raniła mnie świadomość, że poszła tam sama i mogłoby się jej coś stać. Nie rozumiałem, czemu to zrobiła, ale nie potrafiłem trzymać gdzieś głęboko w sobie urazy do niej, bo kiedy zobaczyłem szczere łzy w jej oczach, miałem ochotę ją przytulić tak mocno, żeby odgonić od jej osoby wszystkie problemy i nigdy nie wypuszczać... Żeby zawsze była bezpieczna.
Ta drobna osóbka skrywała w sobie jakieś tajemnice, o których raczej nikt, albo raczej niewielu wiedziało... nie chciałem jej naciskać, bo wiedziałem, że jak będzie gotowa, to mi o tym powie. Najgorsza jednak była niewiedza. Gdybym wiedział choć trochę więcej, z jej historii, może mógłbym jej bardziej pomóc... Uchronić ją przed przeszłością, która ewidentnie wydawała się ją pochłaniać.
Zaparkowałem samochód przy domu, w którym mieszkała z ciocią i kuzynkami. Zgasiłem silnik i westchnąłem. Żadne z nas się nie ruszyło, a w samochodzie panowała trochę dziwna cisza. Nie była niezręczna... chyba nigdy nie panowała pomiędzy nami jakaś bardziej niezręczna cisza... po prostu oboje próbowaliśmy sobie poukładać w głowie pewne sprawy. Minęła dobra chwila, zanim brunetka się odezwała, odwracając głowę w moją stronę i patrząc na mnie.
- Jeszcze raz przepraszam, Harry. Nie chciałam cię okłamywać... ja po prostu... potrzebowałam się z nim zobaczyć – szepnęła odwracając wzrok i patrząc przed siebie, obserwując to, co działo się na drodze. Biłem się z własnymi myślami i z własnym zdradzieckim ciałem. Rozum mówił co innego, a serce co innego... Jednak to drugie, ma nade mną chyba większą przewagę, bo pochyliłem się i przyciągnąłem ją do pocałunku.
Gdy oderwałem się od jej miękkich warg, oparłem swoje czoło o jej i przymknąłem oczy.
- Kocham cię... Po prostu na następny raz powiedz mi o czymś takim, to coś wymyślimy... Przecież nie będę cię na siłę odciągał od brata. Po prostu się o ciebie martwię, okej? – spytałem szeptem, prosto w jej usta.
- Dobrze... też cię kocham, Harry – dziewczyna uśmiechnęła się i położyła swoją małą dłoń na moim policzku, przyciągając mnie do kolejnego, leniwego pocałunku, który trwał nieco dłużej niż poprzedni. Oderwałem się od niej, patrząc w te piękne, błękitne tęczówki i znów się w nich zatopiłem.
- Leć już, bo Lily i twoja ciocia się o ciebie martwią, a jak tak dalej pójdzie, to nie wypuszczę cię z tego samochodu. – Uśmiechnąłem się rozbawiony i patrzyłem jak dziewczyna otwiera drzwi i wysiada z pojazdu.
- Dobranoc, Hazz...
- Dobranoc. Słodkich snów, aniołku – po raz ostatni posłałem jej uśmiech i dziewczyna zamknęła drzwi, udając się do domu. Gdy byłem pewien, że jest już w środku, odpaliłem silnik i pojechałem do swojego.

*
dwa dni później, przedstawienie

- Idź z Bogiem, starcze; idź, ja tu zostanę.
Pocałunek, Trucizna Cóż to jest? Czara w zaciśniętej dłoni
Mego kochanka? Skąpiec Truciznę więc zażył!
O skąpiec! Wypił wszystko; ani kropli
Nie pozostawił dla mnie! Przytknę usta
Do twych kochanych ust, może tam jeszcze
Znajdzie się jaka odrobina jadu,
Co mię zabije w upojeniu błogim. – wypowiedziałam te słowa, nachylając się nad leżącym Harrym i złączyłam nasze usta w delikatnym pocałunku. - Twe usta ciepłe.
Z sceną rozległ się jednego z aktorów, grającego dowódcę warty: - Gdzie to? Pokaż, chłopcze.
- Idą! Czas kończyć. – wypowiedziałam swoją kwestię i wyciągnęłam sztylet należący do mojego Romea. - Zbawczy puginale! Tu twoje miejsce. – Udałam, że wbijam w swój bok chowający się sztylet. - Tkwij w tym futerale. – Upadłam na ciało Harry’ego i tym oto sposobem, skończyły się nasze role w tym przedstawieniu. Dramatyczna śmierć... o ironio!
Na scenie toczyły się jeszcze rozmowy o naszej śmierci, a na samym końcu odbyło się zjednoczenie naszych rodów. Szkoda, że w tych wszystkich dramatach, żeby zwaśnione rodziny się pogodziły, musieli poumierać inni ludzie...
Kurtyna się zasłoniła na kilkanaście sekund, podczas których zebraliśmy się wszyscy razem z panią Montgomery na scenie i zrobiliśmy wielki ukłon, przed całą salą klaszczących i wiwatujących ludzi. „Na to wygląda, że przedstawienie się udało.”
- Świetna robota! Gratuluję wszystkim występu i każdy z was, zasłużył na podwyższenie oceny o jeden stopień, pod koniec roku – pani Montgomery nie szczędziła nam miłych słów, kiedy weszliśmy za kulisy szkolnego teatru. Była naprawdę szczęśliwa ze względu na to, że całe przedstawianie się udało. Zaczęliśmy zmywać makijaże sceniczne i się przebierać.
- Z tego co widziałam, to na sali było kilku ludzi z branży, co może wam pomóc w przyszłości. Szukają takich młodych talentów, jak wy – zagruchała, chodząc po przebieralniach i pomagając wszystkim się ogarnąć. Harry podszedł do mnie od tyłu i owinął ręce, dookoła mojej talii, kładąc podbródek na ramieniu.
- Jak się ma moja Julia? – cmoknął mnie w policzek i popatrzył przed siebie, w lustro, które stało przed nami.
- Dobrze... jestem zmęczona i muszę się jeszcze wyswobodzić z tego gorsetu i sukienki, ale poza tym jest w porządku – posłałam mu delikatny uśmiech, odpinając kilka wsuwek, które trzymały moje loki w jakimś względnym porządku.
- Jak chcesz, to mogę pomóc ci z tym gorsetem i sukienką... myślę, że razem, pójdzie nam to bardzo sprawnie – mruknął mi do ucha, całując mój obojczyk.
- Harry – jęknęłam, przymykając oczy i śmiejąc się pod nosem. – Tobie po głowie chodzi tylko jedno – pokiwałam głową z niedowierzaniem.
- No dobra... ale tak serio. Jak potrzebujesz pomocy, to zgłaszam się na ochotnika. – Powiedział, po czym momentalnie dodał. – Obiecuję, że nie będę podglądał. Słowo harcerza! – przyłożył rękę do piersi, składając obietnicę. Jego mina przy tym była taka rozbrajająca, że mogłam tylko się z tego śmiać.
- Harry... czy ty w ogóle kiedykolwiek byłeś harcerzem? – spytałam unosząc znacząco brew.
- Nie... – westchnął dramatycznie. – No ale wiesz... tak się mówi. – Mrugnął do mnie oczkiem, znów się we mnie wtulając.
- Okej, chodź mi pomóc. Ale tylko pomóc! Rozwiążesz mi gorset i to tyle – pokazałam mu język i poszliśmy do jednej z garderób.
Odgarnęłam włosy na bok i chłopak zaczął rozpinać mi sukienkę. Gdy jego palce przejeżdżały po moim odsłoniętym karku i łopatkach, przechodziły mnie dreszcze. Ściągnęłam sukienkę i ponownie odwróciłam się tyłem do Harry’ego. Brunet przez chwilę po prostu mi się przyglądał, ale w końcu zaczął rozwiązywać i rozpinać gorset. Przytrzymałam go przy piersiach, żeby nie spadł. Gdy Harry skończył przejechał dłonią po moich nagich plecach, a w moim ciele wszystkie zmysły, szczególnie unerwienie mojej wrażliwej skóry, zaczęło wysyłać wiele przyjemnych dreszczy.
- Harry – szepnęłam przymykając oczy i próbując oprzeć się dziwnemu uczuciu.
- Masz taką piękną i delikatną skórę... - szepnął tak cicho, że ledwo udało mi się to usłyszeć.
- Wcale nie... jest na niej wiele blizn – powiedziałam, zanim w jakikolwiek sposób zastanowiłam się nad tym co mówię. Odwróciłam się w stronę Harry’ego który z ciekawością mi się przyglądał i wolną ręką przejechałam po jego policzku i zbliżyłam się do niego, żeby złożyć na jego ustach krótki pocałunek. – Idź już – szepnęłam odklejając się od jego malinowych warg. Chłopak przyjrzał się jeszcze raz moim oczom i posłusznie wyszedł z garderoby, zostawiając mnie samą. „Mało brakowało...”

Uhuhu... widzicie, jacy jesteście motywujący? ;)
Od razu uprzedzam, że szczerze wątpie w to, że uda mi się kolejny rozdział tak szybko napisać, ale zrobię co w mojej mocy, bo przez moją chorobę, już wczoraj zaczęły się moje ferie. (I m.in. dlatego ten rozdział udało mi się wstawić już dzisiaj)
Nie pozostaje mi nic innego, jak Wam podziękować i życzyć udanego weekendu! Xx. <3